poniedziałek, 20 kwietnia 2015

SZCZEPIĆ CZY NIE SZCZEPIĆ... OTO JEST PYTANIE...

Dziś kolejny kontrowersyjny temat. Zmienię na chwilę swój blog na blog "modowy". Bo o modzie będzie mowa. Konkretnie o modzie na nieszczepienie. Wiem, że może być gorąco. Ale zaryzykuję. 

Od kilku lat dostrzegam tendencję uleganiu modzie na nieszczepienie dzieci. Argumenty przytaczane na poparcie tej decyzji przez rodziców są różne. Szczerze? Dla mnie irracjonalne i głupie. Nie poparte żadnymi naukowymi badaniami. Bo trzeba pamiętać, że ten, który tę modę "rozpętał" na zachodzie dziś  - po odebraniu mu prawa do wykonywania zawodu - rakiem wycofuje się ze swoich twierdzeń. Szczepionki zawierają rtęć? Więcej zawierają jej ryby czy "ekologiczne" warzywa hodowane na plantacjach przy A2 w Wielkopolsce (tam dochodzi jeszcze ołów, kadm i inne metale ciężkie), które kupujemy w sklepach i na targach, a którym później karmimy nasze dzieci w poczuciu zapewnienia im im najlepszej dla ich rozwoju diety. Szczepionki powodują autyzm? Większej bzdury nie słyszałam. Naukowo jest udowodnione, że autyzm jest wynikiem mutacji genu, co następuje jeszcze w życiu płodowym. Szczepionki skojarzone to za dużo na młody organizm? Ok. Możliwe. Ale przecież można szczepić pojedynczo. 

Jestem matką. Od blisko 17 lat. Moje dziecko ma zrealizowany terminowo pełen kalendarz szczepień obowiązkowych. Jest w pełni zdrowe na ciele i umyśle. Nigdy nie chorowało na grypę. Przeszło jedynie ospę i chyba różyczkę, ale w długi weekend, bez sensacji więc nasz doktor podtrzymuje "chyba". Bo może to była alergia na poziomki. Osiąga ponadprzeciętne wyniki w sporcie i nauce. Żadna "pandemonia" grypy, krztuśca, szkarlatyny czy świnki go nie powaliła. Czasem w ramach wysokiej frekwencji pozwalam mu nawet na "kontrolowane wagary".
Od 2 roku życia przebywa w placówkach oświatowych od żłobka po LO. I pamiętam, że kiedy chodził do żłobka, potem do przedszkola, musiałam co rok pokazywać książeczkę zdrowia dziecka pod kątem realizacji programu szczepień. To był warunek. I dawało mi to poczucie, że moje dziecko jest bezpieczne w placówce, w której spędza pół dnia.

Ale jest jeszcze druga strona medalu. Bezpieczeństwo innych. Ostatnio słyszymy, że ten "modny" zachód bryka się z epidemiami chorób, których niemal nie odnotowywano. Że dzieci umierają np. na odrę w Niemczech czy Holandii. Że dzieci walczą z powikłaniami, które mogą prowadzić nie tylko do utraty zdrowia, ale i życia.

Na odrę zachorowałam w wieku mojego syna. Chorobę przechodziłam straszliwie, wysoka gorączka wyłączająca świadomość na 3 dni, a potem zapalenie stawów, które unieruchomiło mnie na kolejne dwa tygodnie. W wyniku świnki chorowałam na wirusowe zapalenie opon mózgowych. Do szpitala trafiłam jako 6 -ciolatka w dzień moich imienin, w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, w stanie zagrożenia życia. Moi rodzice przeżyli horror. Moje pokolenie nie było szczepione. Ani na świnkę, ani na odrę ani na różyczkę.

W ostatnim czasie zauważalnym jest wzrost ilości rodziców, którzy odmawiają szczepienia swoich dzieci w ramach programu obowiązkowego. Ok. To ich dzieci i ich odpowiedzialność. Ale nie maja oporów walczyć o miejsce w żłobkach czy przedszkolach. W placówkach, do których uczęszczają inne dzieci. Także takie, które z uwagi na stan zdrowia nie mogą zostać poddane realizacji programu szczepień. Np. dzieci po lub w trakcie leczenia onkologicznego. Dzieci, które w wyniku straszliwych chorób mają obniżoną odporność. 
Kochani "modni" rodzice Podejmując autonomiczną decyzję o nieszczepieniu swoich skarbów narażacie nie tylko swoje maluchy. Za nie odpowiadacie osobiście i to Wasze sumienie. Narażacie inne dzieci, których rodzice nie mieli wyboru między "szczepić" i "nie szczepić". Narażacie ich zdrowie i życie. Bo świnka u waszego dziecka może się skończyć lekka opuchlizną i kilkudniowa gorączką. Dla dzieci z obniżoną odpornością może się skończyć śmiercią. I to wy będziecie ponosić odpowiedzialność za to.
Tak. Wiem. Są przypadki poważnych powikłań w wyniku szczepień. Nie zamierzam tego kwestionować. Ale ich odsetek nie przekracza takich samych powikłań po np.: znieczuleniu u stomatologa. To są tragedie. Osobiste. Wiem.

Ale mimo to rękoma i nogami podpisuję się pod planami karania finansowego za odmowę realizacji szczepień obowiązkowych. Rękoma i nogami podpisuję się pod odmową przyjęcia dziecka bez zrealizowanych szczepień do publicznych placówek oświatowych. I nie mam oporów napisać, że koszty leczenia chorób, których efekty można zniwelować szczepieniem obowiązkowym oraz ich powikłań u dzieci powinni z gruntu i co do zasady pokrywać ich  "modni" rodzice z własnej kieszeni. 


1 komentarz:

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.