piątek, 26 lutego 2016

CHICHOT LOSU
KAZIMIERZ I RAK



Zaczęło się jak zawsze od telefonu. I wysłuchania historii. Jakże smutnej i przejmującej. I usłyszenia prośby o życie. NanoŻycie...

Pan Kazimierz. Mąż, ojciec, dziadek. Osierocony rodzic, któremu życie postanowiło jeszcze raz dokopać. Przeczytajcie i zastanówcie się, czy możecie i chcecie pomóc Panu Kazimierzowi dotrzymać obietnicy danej umierającej córce... Ja uważam, że należy to zrobić, bo przecież pacta sunt servanda - jak mówili już starożytni...



Życie… Największa wartość, jakim obdarza nas los. Często nie doceniamy tego daru, czasem igramy z losem nieświadomi tego, jak życie jest kruche… 
Gdy dwa lata temu moja córka odchodziła z tego świata , bo nowotwór trzustki nie dał jej najmniejszych szans obiecałem Jej, że zaopiekuję się jej córeczkami. Że pokaże im świat, nauczę tego, czego Ona nie zdążyła… Nie ma nic gorszego dla rodzica, niż konieczność pożegnania na zawsze ukochanego dziecka. A gdy rodzic musi bezradnie przyglądać się, jak jego ukochane dziecko na zawsze żegna się ze swoimi dziećmi, ból jest chyba tysiąckroć większy… Ale nie mogłem wtedy pozwolić sobie na przeżywanie tego bólu. Dla nich. Dla Julci I Hani… I dla Iwonki – mojej córeczki…


Nie mogłem pozwolić sobie na żałobę, nie mieli na nią czasu ani moja żona ani mój zięć. Bo musieliśmy pomóc dziewczynkom pomóc przejść przez czas, gdy swojej Mamy potrzebowały najbardziej. Odsunąłem na bok swój ból I rozpacz. Do momentu, gdy zacząłem odczuwać go fizycznie. Zbagatelizowałem dolegliwości na początku, ale gdy już nie mogłem sobie z nimi poradzić poszedłem za namową rodziny do lekarza… I jego słowa zabrzmiały jak chichot losu. NIEOPERACYJNY GUZ GŁOWY TRZUSTKI…

Rozpacz moja i moich najbliższych zdominowały naszą codzienność. I strach. Strach przed tym, że zawiodę moją Córeczkę. Bo przecież obiecałem pokazać świat Jej dzieciom.
Gdy minął pierwszy szok zaczęliśmy szukać wszędzie odpowiedzi na pytanie, czy diagnoza jest ostateczna. Bo chciałem walczyć o to, by spełnić obietnicę daną na łożu śmierci mojemu dziecku.
Tak dotarliśmy do informacji o metodzie NanoKnife. Gdy usłyszałem, że kwalifikuję się do takiego zabiegu wiedziałem, że to Iwonka czuwa nade mną . Ale potem usłyszałem, że to życie jednak nie jest takie proste. Zabieg nie jest refundowany, a jego koszt – 70.000,00 zł przerasta możliwości moje I moich najbliższych…





Ale Iwonka wciąż stała przy mnie. Gdy usłyszałem nazwę “KAWAŁEK NIEBA” pomyślałem o Aniołach. Przecież moja Córeczka jest jednym z nich. Więc nic w tej dramatycznej sytuacji nie wydarzyło się przez przypadek…

Dziś już mam swój Kawałek Nieba – jestem podopiecznym tej Fundacji. Dzięki temu mogę poprosić o pomoc inne Anioły, te ziemskie. Wiem, że nie jestem młodym człowiekiem, że może ktoś pomyśli, że swoje życie przeżyłem. Ale ja muszę żyć… Bo obietnic trzeba dotrzymywać. Szczególnie tych danych przy ostatecznym pożegnaniu tutaj… Iwonko – kiedyś się spotkamy I opowiem Ci o Twoich dziewczynkach, ale wierzę, że to jeszcze nie ten czas…

Pomóc panu Kazimierzowi można dokonując wpłaty na konto:

Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK 31 1090 2835 0000 0001 2173 1374

Tytułem: “485 pomoc w leczeniu Kazimierza Bojko”

wpłaty zagraniczne: PL31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
swift code: WBKPPLPP

Aby przekazać 1% podatku dla pana Kazimierza: należy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243 oraz w rubryce ’Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%’ wpisać “485 pomoc dla Kazimierza Bojko”

http://www.kawalek-nieba.pl/?p=4821


sobota, 20 lutego 2016

JESTEŚ JAK WIOSNA...
JULKA...



-Dlaczego Bóg zabiera stąd dobrych ludzi?
- Wyobraź sobie, że chodzisz po ogrodzie i zrywasz kwiaty do bukietu. Które wybierasz?
-Najpiękniejsze.
-Właśnie...


Dziś 20 lutego ... Rok temu o 7:35 otworzyłam komputer i przeczytałam wiadomość, która zwaliła mnie na kolana,  z których długo nie mogłam wstać. "Julcia odeszła dziś w nocy...". 

Kim była Julcia? Choć tak trudno mi pisać o niej "była"... Bo dla swoich rodziców, przyjaciół i znajomych Ona wciąż JEST. Mieszka w sercach i pamięci. Widzimy Jej uśmiech, ten figlarny błysk w oku, tę radość z najdrobniejszych powodów. Ona jest MIŁOŚCIĄ.

Jest Wiosną. Jest córką. Jest przyjaciółką. Wciąż widzę Ją pełną życia i nadziei. 

Pewnego dnia w poukładanym świecie tej nastolatki zamieszkał RAK. Zdominował wszystko. Zmienił plany. Chciała być lekarzem, planowała otworzyć swoją klinikę i ratować ludzi. Los postanowił zweryfikować te plany i postawić Ją w najgorszym z ringów - w ringu onkologicznego piekła. Nowotwór tkanek miękkich i kości. To on zabrał Jej najpierw tak wiele, a potem zabrał Ją samą...



Nazywam Ją Chomiczkiem.  Budzi we mnie jedne z najcieplejszych z uczuć. Jest motywacją. Bo Ona nigdy się nie poddała. Walczyła jak Wojownik, do końca i bez względu na wszystko. I jak Wojownik nie przegrała. Przyszedł czas, by odpoczęła. Ale mimo to wciąż walczyła. O innych.

Jestem pewna, że wielu z Was ją zna. Ze spotów telewizyjnych, z bilbordów. Jej błysk w oku dostrzegaliście widząc apele o wsparcie Fundacji "NA RATUNEK DZIECIOM Z CHOROBAMI NOWOTWOROWYMI" i inicjatywy budowy wrocławskiego PRZYLĄDKA NADZIEI. 



Juleczko... Nie wiem, gdzie dziś jesteś... A właściwie wiem. Jesteś w niebie, bo piekło przeszłaś na ziemi. Doszłaś już do celu, do którego my wciąż zmierzamy. Ponoć Bóg zabiera stąd ludzi wtedy, gdy nie mogą być już lepszymi... Ty jesteś jedną z tych najlepszych... Świat stracił jeden z najjaśniejszych promyków słońca, ale Bóg zyskał jednego z najpiękniejszych Aniołów... 

Wierzę, że kiedyś znów spotkasz swoich ukochanych rodziców, że znów zrobicie kolejne Wasze szalone selfie... Nie wiem, czy tam, gdzie jesteś, zostałaś lekarzem, ale tutaj leczysz. Dajesz radość i nadzieję. I siłę. Mnie na pewno. 


Bóg rozejrzał się po swoim ogrodzie i zobaczył puste miejsce. Spojrzał w dół z nieba i zobaczył Twoją uśmiechniętą twarz. Położył swoje ramiona wokół Ciebie i wyszeptał: Chodź odpocząć ... Jego ogród musi być piękny... On wybiera tylko to co najlepsze. 

Pamięci Julci Janik 17.03. 1999 - 20.02.2015 [*] Dzieli nas tylko czas...



środa, 17 lutego 2016

GODNOŚĆ I SZACUNEK, CZYLI O RELACJACH W CHOROBIE


Do napisania dzisiejszego postu skłonił mnie splot różnych wydarzeń. Czym jest ludzka godność? Jest jednym z najwyższych praw przyrodzonych człowiekowi. Gwarantuje nam to Konstytucja, gwarantują różnego rodzaju Karty Praw.
Dziś chciałabym napisać o godności ludzkiej w obliczu choroby własnej lub członka rodziny. 

Gdy 15 lat temu w wyniku choroby osoby bliskiej zderzyłam się z systemem "opieki" zdrowotnej musiałam podjąć walkę. Tak. Walkę. O godność i szacunek dla tego, którego potencjalnie śmiertelna choroba, a właściwie trzy jednocześnie pozbawiła możliwości obrony przed ludźmi, do których w zaistniałej sytuacji powinien mieć pełne zaufanie. Bo powierza mu wartości nadrzędne - swoje życie i zdrowie.

Mnie się to udało, choć każde moje pojawienie się w szpitalu u wielu wywoływało tam popłoch. Mnie się to udało. Choć nie miałam takiej wiedzy, jaką mam dziś, doprowadziłam do stanu, że mój najbliższy był traktowany jak człowiek chory, który przyszedł do szpitala po pomoc. Nie po to by przeszkadzać. Doprowadziłam do tego, że personel medyczny jednego z warszawskich szpitali stanął z nami ramię w ramię po tej samej stronie barykady, by walczyć o zdrowie i życie. Ale gdy to już się stało nie potrafiłam odnaleźć w sobie szacunku dla tych ludzi.  Bardzo się starałam, ale nie potrafiłam. Bo przeżyłam horror walki z systemem i ludzką obojętnością, walki o upodmiotowienie mojego bliskiego jako pacjenta.


Minęło 15 lat i w moje życie znów wplotły się historie Wojowników i ich rodzin. I wiem, że nie tylko nie jest lepiej. Jest chyba nawet gorzej. Jednocześnie mam bardzo regularny kontakt (nie jako pacjent czy rodzina pacjenta) z medykami. W relacjach własnych - rewelacja. Jest wola współpracy, są pomysły, jest walka czasem o idee, czasem o konkretnego pacjenta. Nie neguję tego. Ale równolegle docierają do mnie relacje od samych pacjentów. I tu gotuje się we mnie. I naprawdę dzielę te opowieści przez co najmniej dwa. Ale nie mam podstaw nie wierzyć, że lekarz, który powinien stać ramię w ramię z rodzicem/małżonkiem/ dzieckiem pacjenta potrafi zachować się skandalicznie. 
Wiem, że są sytuacje, gdy lekarz - jakby nie było fachowiec w swojej dziedzinie - musi powiedzieć, że nie jest ok. Ale na Boga - empatia nie boli! A gdy w tych relacja pojawia się podłość, chamstwo, złośliwość- to skandal i nie wolno się na to godzić! Pacjent ma prawa. Ma prawo ich dochodzić i oczekiwać ich respektowania. 
Wiem, że Karta Praw Pacjenta budzi wśród niektórych medyków (nie wszystkich - podkreślam) zwierzęce instynkty, ale oni naprawdę im podlegają. Więc gdy słyszę, że w odpowiedzi na żądanie respektowani Praw Pacjenta, w szczególności małego pacjenta ośrodek wygraża się rodzicowi sądem i nie tylko, zastanawiam się na jakim świecie przyszło mi żyć. Przecież oddając nasze dzieci, naszych rodziców czy dziadków do szpitala oczekujemy tego, że przyjmują ich pod opiekę przede wszystkim LUDZIE. 

Kochani medycy - my - pacjenci i ich bliscy nie jesteśmy przedmiotami. Jesteśmy ludźmi tak jak wy. Czujemy, kochamy, myślimy. I się boimy. Bo trafiamy do was nie z wyboru. Zawracamy wam głowy z konieczności, to nie nasza fanaberia, to sytuacja nas do tego zmusiła. A wy wybraliście sobie taki zawód. Chcemy wierzyć, że świadomie w poczuciu odpowiedzialności i ze świadomością wszelkich konsekwencji. Nie odbierajcie tej wiary. Szanujcie naszą i waszą godność. Bo każdy z was kiedyś może znaleźć się na naszym  miejscu.

I tu dochodzimy do drugiej części mojego postu. Szacunek. Czym jest szacunek? Każdy z nas, bez względu na wiek, na pozycję w społeczeństwie, zawód czy stan konta zasługuje na szacunek.




Na szczególny szacunek zasługuje pacjent i jego najbliżsi.  Zasługuje na to, by tak jak w klinikach poza granicami naszego kraju rozpoznawać go, rozmawiać z nim, najlepiej szczerze, bez prywatnych antagonizmów czy uprzedzeń. Szacunek, który zaprocentuje wzajemnością. 

Choroba jest stanem, który nie wybiera na podstawie jakichkolwiek kryteriów. Wchodzi do życia i czuje się jak we własnym domu. Nie pyta, czy może usiąść, nie czeka na pytanie czy napije się herbaty. Wchodzi i dominuje wszystkich. Bez litości. Ci, w życie których wchodzi choroba są zagubieni. Przerażeni. Sięgają dna rozpacz. I przychodzą do was w nadziei, że idą do sojusznika w walce. Jak ktoś mądry powiedział - w obliczu choroby pacjent i jego najbliższy są jak żołnierz w warunkach stresu bojowego. Może zes..rać się na środku korytarza szpitalnego, a wy - medycy - macie obowiązek okryć go kocem i przytulić, a potem posprzątać to g...o. Sorry za dosadność. Ale to najlepiej obrazuje uczucia pacjenta i jego bliskich w sytuacji czasem bardzo dramatycznej diagnozy usłyszanej w zderzeniu ze ściana, której na  imię - paradoksalnie - SŁUŻBA zdrowia.


Więc kochani - w obliczu choroby działajmy wspólnie. Nie traćmy energii na walkę ze sobą. Bo przeciwnik nas pokona z palcem w nosie wykorzystując to, że walczymy ze sobą po naszej stronie barykady...

Taka mała refleksja na dziś... Dbajcie  siebie.


poniedziałek, 15 lutego 2016

OPERACJA ALBO AMPUTACJA - EPILOG


Kochani! Dziś ostatecznie Fundacja rozliczyła zabieg Sebastiana z Kliniką w Wiedniu. Nigdy by się to nie udało, gdyby nie Wy i Wasze zaangażowanie, a przede wszystkim ogromne i otwarte serca <3

Gdy Bożena zadzwoniła do mnie na początku września po pierwszej konsultacji, była przerażona kwotą. Ale szybko musiała skupić się na dniu bieżącym - kilka dni później Bastek miał usuwaną zakażoną endoprotezę. Gdy po 7 grudnia  rozmawiałyśmy o konkretach, 10 razy pytała, czy damy radę. Zapewniłam ją, że na świecie chodzą Anioły i zrobimy wszystko, by do nich dotrzeć. By uratować nogę jej synowi. Bo po onkologicznym piekle, które przeszedł nie może trafić do kolejnego - piekła okaleczenia. 
Bałam się. Jak za każdym razem. Ale dzięki Wam Sebastian i Bożena, a przy okazji ja znów mieliśmy szczęście Was spotkać na tej trudnej drodze. I każdego dnia, do końca mojego życia, tak jak każdego dnia Bożena, a przede wszystkim Sebastian nie przestaniemy Wam dziękować. Choć nie znajduję słów, które wyraziły by w 100 % tę wdzięczność. 

Przecież mogliście te pieniądze przeznaczyć na swoje przyjemności, kupić sobie coś fajnego, przecież ta cudowna młodzież, która tak wspaniale zaangażowała się w akcje dla Sebastiana mogła ten czas przeznaczyć na kino, imprezę, czy wyjazd na narty. A jednak postanowili postać na mrozie podczas kiermaszu, zaśpiewać na koncertach kolęd, poprosić swoich bliskich o włączenie się do akcji dla swojego kolegi. 

Anioły czekały też w Wiedniu. Ania i jej zastęp nie pozwolił Bożenie i Bastkowi nawet na chwile zagubienia. Byli, wspierali, pomagali. A nie musieli. Chcieli i dawali siłę w chwilach trudnych.

Wielu z darczyńców nigdy nie widziało Bastka na oczy, nie poznało jego najbliższych, a mimo to dzielili się tym, czym mogli. Nie musieli. Chcieli. Bo uważali, że tak trzeba. Bo może oni jutro będą potrzebować swoich Aniołów <3
DZIĘKUJEMY i nigdy Wam nie przestaniemy dziękować. Teraz trzymajcie kciuki. Bo Sebastian poddaje się rehabilitacji bez najmniejszego jęku. Bo jest Wam to winien. Teraz jemu nie wolno Was zawieść :)



Kochani! Ale Sebastian Wciąż potrzebuje pomocy. Przed nim bardzo długa, bolesna i kosztowna rehabilitacja. To warunek, by wysiłek lekarzy nie poszedł na marne. Więc wciąż wspieramy Sebastiana. Jego subkonto w fundacji Kawałek Nieba http://www.kawalek-nieba.pl/?p=3787 ma saldo 0,00 zł. Więc nadal prosimy - nie zapominajcie o tym Wojowniku.

1 % - wielki gest. Pomyślcie o Sebastianie również podczas spełniania obowiązku podatkowego za 2015 rok...


piątek, 12 lutego 2016

NANOŻYCIE, CZYLI JAK ZOSTAŁAM CZĘŚCIĄ WIELKIEJ SPRAWY

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że nie lubię popadać w samozachwyt, a to co robię, robię po to, by podnosić tych, którzy upadli pod ciężarem dramatycznych wydarzeń.

Tym razem zrobię wyjątek, ale naprawdę od wczoraj jestem w euforii :) Więc wybaczcie. Choć i tak jak zawsze mój post zakończony będzie prośbą o pomoc. Ale od początku.

Na początku stycznia odebrałam telefon (jak zwykle od tego się zaczęło :) ). Usłyszałam, że mam przyjemność rozmawiać z Panem Profesorem Wróblewskim z Kliniki Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby z Centralnego Szpitala Klinicznego WUM w Warszawie, ul. Banacha 1 A. Mój rozmówca poinformował mnie, że jest zainteresowany wdrożeniem zabiegów metodą NanoKnife w ramach programu badawczego.
Pierwsze spotkanie i pełne zrozumienie. Ale i formalności. Ta klinika to najlepsza tego typu placówka w Polsce i jedna z najlepszych na świecie. Ponad 500 resekcji wątroby czy ponad 180 transplantacji tego organu rocznie, kwalifikacje i pobrania do przeszczepów dla dzieci z CZD w Międzylesiu - te dane mówią same za siebie.
I kwestie finansowe - dzierżawa aparatu to koszt ok. 35.000,00 zł za zabieg, jego koszt to ponad 1.200.000,00 zł. Przy szacunkach 40 - 50 kwalifikacji do zabiegu metodą NanoKnife rachunek ekonomiczny jest prosty - zakup aparatu dla kliniki jest najlepszym rozwiązaniem. Super! Tylko skąd wziąć MILION ZŁOTYCH??? Szybka kalkulacja. Od sierpnia 2015 do dziś na 9 zabiegów wykonanych w komercyjnej placówce wspólnie z Fundacją Kawałek Nieba, dzięki cudownym, empatycznym wrażliwcom zebraliśmy porównywalną kwotę. Więc czemu nie spróbować?

Dla nikogo nie jest chyba tajemnicą kogo zaraziłam tym pomysłem :) Oczywiście Alicja i jej Kawałek Nieba. Rozmowy liczone w dziesiątkach godzin. Dyskusje, pomysły.
CSK WUM w Warszawie to już nie jest przypadkowa placówka. To ferrari w medycynie.  A taka marka ma swoje wymogi i oczekiwania. Więc każda ze stron projektu musi mieć gwarancję, że nikt z niego nie wycofa się, bo mu się przestanie podobać. To nie jest zabawa. 

I właśnie wczoraj, w mojej obecności, ku wielkiej mojej radości i przy ogromnym wzruszeniu Alicja jako prezes Fundacji Kawałek Nieba, Prof. Wróblewski, dr Dudek oraz przedstawiciel producenta aparatu Nano Knife podpisali List Intencyjny!


Panowie Lekarze chcą stworzyć program badawczy z zastosowaniem metody NanoKnife dla pacjentów z nowotworami wątroby, dróg żółciowych, wnęki wątroby, przewodu żółciowo - trzustkowego oraz samej trzustki. Taki program pozwoli być może - przy obiecujących wynikach - po kilku latach na złożenie do NFZ wniosku o refundację metody!

Ale to pieśń przyszłości... Najważniejsze, że zrobiliśmy z medykami pierwszy wspólny krok ku temu, by coś, co na świecie (Niemcy, Dania, USA) pozwala na wydłużenie życia chorych oraz na poprawę jego komfortu, a - w co bardzo wierzę - również na zwyciężenie choroby nowotworowej, w której chirurgia jest bezradna. 

I tu moja prośba... 

MILION DWIEŚCIE TYSIĘCY ZŁ To prawie 270.000 Euro... Kwota ogromna. Ale już niejednokrotnie udawało się pokonywać takie bariery...Więc wierzę, że i tym razem mój apel nie pozostanie bez echa. 
Dystrybutor aparatu NanoKnife już zapewnił nas o bardzo preferencyjnych warunkach zakupu aparatu, co po sfinalizowaniu porozumienia trójstronnego (kolejnego i koniecznego etapu współpracy zainicjowanej w dnu wczorajszym) pozwoli nam na niemal natychmiastowe rozpoczęcie realizacji programu. Pozostają jeszcze kwestie formalne związane z powołaniem zespołu, choć ci najważniejsi już podpisali nasz wspólny "cyrograf", warunki kwalifikacji pacjentów do programu (a co ważne - do leczenia w programie mogą przystąpić zakwalifikowani pacjenci z całego kraju), bo miejsce kwalifikacji już chyba mamy :)

Dlatego znów proszę, ale nie dla jednej osoby - w zasadzie każdy z nas może potrzebować tej pomocy. Mogą jej potrzebować nasi rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie, sąsiedzi i nauczyciele, ksiądz, lekarz, pani z kiosku na rogu czy warzywniaka na osiedlu. Każdy. Więc jeśli możecie wysupłać jeszcze jeden grosik, by wspólnie dać sobie szansę na wypadek diagnozy, która zwala z nóg najsilniejszych - wrzucie go do skarbonki NanoKnife w fundacji Kawałek Nieba http://www.kawalek-nieba.pl/?p=4580.

Czy ta metoda działa? Nie wiem. Jestem tylko zapaleńcem pełnym wiary, empatii i wrażliwości. Ale w ostatnią sobotę miałam wielka przyjemność spędzić cudowny czas w towarzystwie Wojoników NanoKnife, których znacie z mojego bloga - Grzesia i Jacka  "Dziadzisia". Poznałam cudną Lenkę - wnusię Jacka, Bartka i Kubę - synów Grzegorza, poznałam Adama i jego żonę - najbliższych Staszka, który marzy, by zdążyć zostać dziadkiem... Poznałam żonę Grzesia i Dziadzisia, Lucynkę i Bogdana, od których po raz pierwszy usłyszałam nazwę metody.
To nie są już tylko podopieczni fundacji, znajomi z neta czy rozmów telefonicznych. Nasze relacje są zupełnie inne... I uwierzcie, że jedyną osobą, która zamówiła z karty dietetyczne jedzenie była Ania, która naprawdę nie potrzebuje diety ani ze wskazań medycznych ani estetycznych :) Sami zobaczcie. Było pięknie. Mnóstwo wzruszeń, ciepła i dobrej energii...
Od prawej: Bogdan, Lucyna, Lenka z Babunią, Adam, który zasłonił żonę Jola i Jacek

Piotr, Ania, ja, Dominika, Janek, który zasłonił Marka

Jacek i Grzegorz

Rozmowy "trzustkowców" po NanoKnife: Mnie tu boli trochę, a Ciebie gdzie ? :)

Jola czujnie łowi każde słowo :)

Anioły

Bez komentarza

Wiele ważnych słów, informacji i planów

środa, 3 lutego 2016

CZAS WYCZERPAĆ LIMIT NIESZCZĘŚĆ


https://www.siepomaga.pl/nanozycie

Pomóc Eli w walce można również poprzez sms charytatywny 
numer:  (+48) 72365 treść: S3764

Wierni czytelnicy tego miejsca wiedzą, że każda z opisywanych historii jest prawdziwa. Każdej jestem uczestnikiem. I każda z nich wiąże mnie emocjonalnie. Tak samo jest i tym razem. 
Kilka dni temu jeden z wielu telefonów, w słuchawce drżący głos i prośba... "Mam nowotwór trzustki... Jedyną szansą jest Nano Knife... Nie mam 80.000,00 zł. Dr W. powiedział, żeby pod ten nr zadzwonić." Tak poznałam Elę i jej historię. 
Pisząc apel na potrzeby pomocy łzy nieustannie płynęły po moich policzkach. Każda z osób, która poznaję jest szczególna, ale Ela i to, co los zgotował jej i jej najbliższym jest wyjątkowo bolesne i trudne. A mimo to Ela się nie zamierza poddać. Potrzebuje jedynie Aniołów. Poznajcie Elę... I dajcie wspólnie z innym siłę do walki z losem i chorobą.



Gdy w połowie 2012 roku wraz z całą rodziną stanęliśmy w ringu onkologicznego piekła, nie sądziliśmy, że te straszliwe trzy litery staną się okrutną codziennością na najbliższe lata. RAK. Słowo, które paraliżuje, gdy dotyczy zdrowia osoby najbliższej. Słowo, które ścina z nóg, gdy dotyczy nas samych. Bo gdy choruje jedna osoba w rodzinie, chorują jej wszyscy członkowie. To jak skaleczenie w palec. Niby mała ranka, a boli cała dłoń…
W czerwcu 2012 nasza córka Oliwka usłyszała swoją diagnozę powiedziała, że będzie walczyć, bo kocha życie, ma plany na przyszłość i marzenia, które musi zrealizować. Pierwotny nowotwór wątroby nie dał jej najmniejszych szans. W grudniu 2014 jej czas tutaj dobiegł końca. Miała 24 lata. Nie przegrała. Poszła odpocząć.

Żaden umysł nie jest w stanie objąć rozpaczy matki, która musi pochować własne dziecko. Żadne słowa nie są w stanie pocieszyć oszalałego z bólu ojca. Nasze dusze zostały rozerwane na strzępy, serca pękły na miliony kawałków. Dziś wiem, że czas nie leczy ran. Czas trwa… I gdy zaczęliśmy okres żałoby sądziliśmy, że nic straszniejszego niż konieczność pożegnania Oliwki nas już nie spotka. Ale limit nieszczęść nie został wyczerpany, o czym mieliśmy przekonać się już kilka miesięcy po tym straszliwym grudniu…

Poczucie niesprawiedliwości, bezsilności, ciągłe pretensje do Boga o to, że odebrał nam ukochane dziecko przeplatały chwile potrzeby powrotu do pozornej normalności. Mimo ciągłego bólu chciałam wrócić do pracy, chciałam wyjść do ludzi, zagłuszyć swoją traumę relacjami z nimi. Porozmawiać o tym, co przygotować na obiad, jakie kolory ubrań są modne w tym sezonie… Moje wysiłki okazywały się nieskuteczne.
Początkowo zbagatelizowałam bóle brzucha, które zaczęłam odczuwać kładąc je na karb przeżyć z ostatnich 3 lat. Ale gdy zdecydowałam się na badania, nie sądziłam, że los wystawi mnie na kolejną próbę. Diagnoza NIEOPERACYJNEGO NOWOTWORU TRZUSTKI, z rozsianiem do płuc była dla mnie szokiem. To był sierpień 2015. 8 miesięcy wcześniej choroba zabrała moje dziecko. Teraz sięgnęła po mnie. A ja nie chciałam się poddać. Bo wiem, ze Oliwia by tego nie chciała. Nie chciała by tego Majeczka – moja ukochana wnuczka, nie chce tego mój syn, synowa i zięć ani mąż, którzy stracili już jedną ukochaną osobę.



Natychmiast podjęłam leczenie. Jestem po 7 cyklach chemioterapii. Jednak umiejscowienie guza wyklucza radykalizację chirurgiczną. Dowiedziałam się, że w Polsce w takich, jak mój przypadkach od kilku miesięcy stosuje się zabiegi metodą NanoKnife. Ale wraz z informacją, że mam szansę poniekąd mi ją od razu odebrano. Zabieg nie podlega nawet minimalnej refundacji, a jego koszt – ok. 80.000,00 zł przerasta nasze możliwości finansowe. Na szczęście ten sam lekarz, który potwierdził możliwość poddania mnie zabiegowi powiedział mi również, że na świecie są Anioły, które nie pozwalają osobom w mojej sytuacji na to, by nie podjęły walki o swoje życie. I że dzięki Aniołom wielu pacjentów z diagnoza nieoperacyjnego nowotworu dziś powoli wraca do zdrowia. Gdy zapytałam, gdzie szukać tych Aniołów usłyszałam dwa słowa „Kawałek Nieba”. Fundacja  Kawałek Nieba.



Dziś mam już swój Kawałek Nieba, potrzebuję jedynie Aniołów, które dadzą mi szansę. Wiem, że moja Oliwka czuwa i choć kiedyś znów się spotkamy, to jeszcze nie czas na to. Chcę żyć. Chcę podjąć walkę z losem, który już raz tak okrutnie doświadczył mnie i moich najbliższych. Chcę mu pokazać, że mimo wszystko mnie nie złamał. Bo wiem, że moja Córeczka będzie mnie wspierać. I wierzę, że Anioły i mnie pozwolą na skorzystanie z szansy na NanoŻycie, za co już dziś każdemu z nich z całego serca dziękuję….
Boję się, ale będę walczyć. Dla Ciebie – Oliwko.



Pomóc Eli można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK 31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “460 pomoc w leczeniu Elżbiety Janiak”
wpłaty zagraniczne: PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP
Aby przekazać 1% podatku dla Eli:
należy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243 oraz w rubryce ’Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%’ wpisać “460 pomoc dla Elżbiety Janiak”

Walkę Eli możecie również śledzić na FB https://www.facebook.com/Wyczerpa%C4%87-limit-nieszcz%C4%99%C5%9B%C4%87-Ela-i-RAK-784150881728519/?notif_t=page_fan