niedziela, 29 marca 2015

MARZENIA...

Czy chorzy na nowotwory marzą o czymś innym, niż tylko wygrana? Czy choroba i trudy walki powalają im na próby życia jak inni? Tak. Marzą. Planuj przyszłość. Realizują swe plany. Czasem sami, czasem trzeba im pomóc. Ale cóż może być piękniejszego od spełniania marzeń drugiego człowieka? Czy jest coś bardziej wartościowego niż jego szczery uśmiech, wzruszenie, radość? Zapewniam Was, że nie ma. To prawda, że szczęściem człowieka jest drugi człowiek. I działa to w dwie strony.

W czwartkowy wieczór dostałam wiadomość, że w Prokocimskiej klinice jest Wojowniczka osteosarcoma, która w listopadzie przegrała walkę o nogę, by dalej na ringu walczyć o życie. Mimo potwornych doświadczeń związanych z chorobą i terapią, Sandra marzy. O filmie. O pracy jako montażystka. A może jako aktorka? Ale marzy. Przygotowuje filmiki na YT, w których opowiada o swojej codzienności związanej z chorobą. Robi to fantastycznie. Te filmiki powinna oglądać każda osoba, bo dla wielu słowo "nowotwór" jest znane jako określenie jakiejś choroby, odległej, istniejącej gdzieś daleko, za chmurami, lasami i rzekami. Aż pewnego dnia okazuje się, że ta choroba pojawia się za płotem, za ścianą, w drugim pokoju...

Ale wróćmy do czwartku. "Wiesz, Sandra marzy...". OK. Zobaczymy, co się da zrobić. Piątek. Wici wśród rodziny filmowej, z którą jestem "skoligacona". Kamera! Akcja! Jest! Czekamy w niedzielę na krakowskich Planach! Wszystko w głębokiej tajemnicy. Sandreka dowiedziała się dopiero na PRAWDZIWYM planie filmowym :) Radość i wzruszenie nie do opisania Warto było, dla tego uśmiechu, łez wzruszenia. Na początku lekkie skrępowanie, ale epizod zagrany już jak stary wyjadacz. Pan Janusz Chabior zachwycił, filmowy komisarz Alex skradł serce Wojowniczki. Dziękuję ekipie. Dziękuję tym, dla których hasło "Spełniamy marzenie" stało się oczywistym jak oddychanie. Kocham Cię filmowa rodzino.














sobota, 28 marca 2015

POŻEGNANIE...

Ogród Pana Boga musi być piękny, skoro zabiera stąd najpiękniejsze kwiaty...
Dziś jednym z nich została maleńka dziewczynka... Żyłaś za krótko, o całe życie za krótko... Czekaj tam na nas Aniołku... 

Madzia miała tylko 20 miesięcy, od 12 walczyła z potworem. Nie dał Jej szansy... Ale nie przegrała... Poszła odpocząć...


piątek, 27 marca 2015

POMAGACZE, GRUPY, OSZOŁOMY, HEJTERZY...


Cztery określenia, które najlepiej obrazują to, co kieruje ludźmi w sferze pomagania tym, którzy z różnych powodów maja gorzej...

POMAGACZE. Ci prawdziwi to ludzie niezwykli, pełni pasji i determinacji... Poświęcają wszystko dla realizacji celu, robią to kosztem własnego czasu, własnej rodziny, własnych środków... Ich wiedza jest nieoceniona dla osób, które potrzebują pomocy. Spod ziemi wykopią to, czego beneficjent potrzebuje. Poruszą niebo i ziemie, żeby osiągnąć założony cel... Dotrą do najbardziej znanych w świecie polityki, medycyny, filmu czy mediów... Mają coś, co wielu nazywa charyzmą, zdolnością porywania tłumów...Ale ci prawdziwi są jednocześnie bezkompromisowi, mają zasady, nie pozwalają na wykorzystywanie dobroci... Kiedy dochodzi do takiej sytuacji, niektórzy przestają ich lubić, zaczynają ich szykanować, oczerniać... Parcie na szkło lub rozbuchane ego to najłagodniejsze z określeń w tej sytuacji... Ale nie wprost, najchętniej za plecami... W zamkniętych grupach, prywatnych wiadomościach, konwersacjach grupowych z wybranymi osobami...W grupie hejterów i oszołomów, o których za chwilę...

Bo musicie wiedzieć, że bohaterowie tego postu chętnie gromadzą się mniej czy bardziej formalne GRUPY... Cele grup są różne... Jedne są oficjalne, inne tajne lub zamknięte... Jedni działając w grupie czynią zwielokrotnione dobro, współpracują ze sobą, bo maja wspólny cel, dzielą się doświadczeniem, kontaktami, wiedzą, polecają się nawzajem potrzebującym... Ale są też grupy, których członkowie zwyczajnie szkodzą... Nie sobie, siebie uwielbiają za wszystko, nawet za najbardziej absurdalne postawy... Promują na przykład rezygnację z konwencjonalnych metod leczenia na rzecz różnych "czary - mary" zamiast choćby chemioterapii, "leczą" się wzajemnie na podstawie wiedzy pozyskanej z internetu, "bo dużo czytają" i nie lubią nikogo, kto każe im się puknąć w głowę i to mocno. To są właśnie OSZOŁOMY...

OSZOŁOMY chętnie "przygarniają" tych, którzy nie do końca są uczciwi prosząc o pomoc POMAGACZY. Wspólnie pomstują (oczywiście za plecami "języczków uwagi") jacy ludzie są źli, nie chcą pomagać w życiu tym, dla których choroba np. dziecka nie jest dramatem, tylko sposobem na życie łatwe, lekkie i przyjemne na koszt empatycznych wrażliwców... Nawet jeśli próbuje im się tłumaczyć, ze rzeczywistość jest inna, każdy kolejny argument bardziej ich nakręca ... Są jak beton... W myśl zasady "moja prawda jest najmojsza"... Najchętniej robią to w zamkniętych jak getta grupach... Publicznie jakoś rzadko maja odwagę wejść w polemikę...  Wśród nich nie brakuje HEJTERÓW... A OSZOŁOMA od HEJTERA dzieli tyko włos...

HEJTER to bardzo specyficzny twór w ludzkiej powłoce... Na początku kreuje się na POMAGACZA... Proponuje pomoc, opowiada o swoich możliwościach, wręcz naciska na potrzebującego... Beneficjent tych działań to często człowiek w desperacji, więc wierzy w dobre i szczere intencje, powoli się otwiera, jest szczery.... Nagle coś się zmienia... Zaczynają się naciski, czasem żądania partycypownia w kosztach proponowanej pomocy... Bicia pokłonów... Gdy żądania HEJTERA spotykają się z odmową lub brakiem reakcji, HEJTER zaczyna przekłamywać rzeczywistość, której ma własną wizję.... Zaczyna negować w mniej czy bardziej wybredny sposób prośby o pomoc... Nie waha się powiedzieć, że choroba bliskiej osoby, czasem dziecka, to kara dla rodziny tyko dlatego, że nie lubi mamy, cioci lub dziadka Wojownika... Niestety czasem POMAGACZ "ewoluuje" przez stadium OSZOŁOMA do HEJTERA... I to jest smutne..

Konkluzja: uważam, że jeśli POMAGACZ jest szczery i prawdziwy w tym co robi, bez względu na sympatie czy ich brak w stosunku do innych POMAGACZY, powinien współdziałać w jednym, we wspólnym celu. Powinien słuchać i czerpać z doświadczeń oraz wiedzy innych POMAGACZY... Ale nie powinien dać się kopać po plecach... Ani OSZOŁOMOWI, ani HEJTEROWI. .. Nikt nie ma monopolu na rację.... 





wtorek, 24 marca 2015

MADZIA...




Styczeń 2014... Premiera pierwszego w Polsce teledysku charytatywnego, nagranego na oddziale chirurgii onkologicznej jednego ze szpitali w W.  

https://www.youtube.com/watch?v=YHcMqAKuz9o

Bohaterami tego projektu są Wojownicy z tego oddziału, wśród nich jest też Ala... Ale zapamiętuję także małą dziewczynkę w dużych okularach... Potem dowiaduję się, że to Madzia - dziś nazywam ją moim Zwierzolubem, Madzikiem.. Z czasem poznaję również jej Mamę, Pana Dziadka i przerażającą historię - od lutego 2013 r. walczy z potworem - Mięsakiem Ewinga...


Madzia jest cudowna, radosna, kocha wszystkie stworzenia, nawet pająki - jak sama o sobie mówi, ale najbardziej swoje dwa psy i królika. Ma gigantyczna wiedzę o faunie i florze. Jej opowieści o zwyczajach płazów są niesamowite... Jest też po zabiegu usunięcia guza z zaatakowanej przez robala kości, ma wstawioną endoprotezę, jest już po kilku innych operacjach, w tym usunięcia guzów przerzutowych z płuc.... Po kilkunastu cyklach chemioterapii.... W licu 2014 wszystko wskazywało na remisję, ale mama Madzi bała się cieszyć... Onkorodzice mają coś w rodzaju szóstego zmysłu... Kolejne badania niby dobre, ale... Ciągle coś jest nie tak... Staram się pocieszyć, uspokoić, ale marnie mi to chyba wychodzi... 
Listopad 2014  - Madzia przechodzi kolejną operacje płuc... Wyniki nie pozostawiają złudzeń - komórki nowotworowe wciąż panoszą się w organizmie dziewczynki...
Kolejne cykle, kolejne pobyty w szpitalu. Szalony Sylwester... Na oddziale... Madzik wiedzie prym jak rasowy wodzirej :)


W Nowy Rok wreszcie osobiście się ściskamy... I z Agnieszką, i z Madzią, no i oczywiście z Panem Dziadkiem... Madzia przyjmuje kolejny cykl. Czas na takim oddziale biegnie inaczej, jakby równolegle do rzeczywistości...
Kolejne badania. TK... Coś jest... PET.... WZNOWA... Tym razem na kości kulszowej, w trudnym operacyjne miejscu, pod mięśniami.. Na szczęście płuca czyste... Walka zaczyna się od początku... Szpital... Oddział... Chemia... Chyba czas na śmielsze spojrzenia w kierunku ośrodków poza granicami kraju... Przeszkoda jak zwykle ta sama - tylko, a może aż PIENIĄDZE... Nie ma na co czekać... Zbieramy! I szukamy skutecznej trutki na robala.. Bo choć Mazik kocha wszystkie stworzonka tego, które postanowiło zamieszkać w jej organizmie zaczyna się bać... Zaczynamy akcję "MISJA - EKSMISJA" .

https://www.facebook.com/pages/MISJA-Eksmisja-Madzia-Nalepa-walczy-z-Mi%C4%99sakiem-Ewinga/400939233416271

Madzia ma marzenie... W dalekim USA są dostępne figurki żabek, które Madzia kolekcjonuje... W Europie niedostępne... Ale od czego są przyjaciele. Za ich sprawą na Madzię spada "egipska plaga żab". Jej uśmiech - bezcenny... Część żabiej rodzinki trafia do Koleżanek i Kolegów Madzi z oddziału... Wielu deklaruje, że to początek kolekcji :)


Znów się spotykamy, tym razem w mieszkaniu, więc możemy zabrać sierściucha. Madzia znów szczęśliwa, bo wreszcie jakieś żywe zwierzę. Psia radość porównywalna. Spędzamy cudowne popołudnie z domową pizzą (na specjalne zamówienie), pełne radości, opowieści i zabawy.. Agnieszka powiedziała potem, że choć przez kilka godzin było normalnie...


Madzia walczy z potworem, my walczymy o Madzię... W tej chwili ta dzielna Wojowniczka jest w swoim domku, przerwa do Świąt... Potem badania... TK... MR... I znów czekanie jak na wyrok... Czekamy również na wieść z jednej z klinik zachodnich... Być może...
Potrzebne są pieniądze, jeszcze nie wiemy jakiego rzędu, ale na pewno będą to setki tysięcy złotych. Więc jeśli chcielibyście dołączyć do Przyjaciół tej uroczej, dzielnej i wojowniczej przyszłej pani weterynarz i wspomóc ją w walce z potworem, wrzućcie maleńki grosik do jej skarbonki...  Za każdy gest wsparcia dla Madzika kłaniam się do samej ziemi.

KRÓTKA HISTORIA O POMAGANIU...





Na faktach

Październikowy wieczór... Telefon... Wiesz, jest rodzina, chore dziecko od miesięcy w szpitalu, maleńkie i tak straszliwie doświadczone... Drugie w domu, brakuje im wszystkiego, potrzebują fundacji... Pomóż im. Ok. Pierwsze rozmowy z rodzicami. Łzy. Ich i moje. Moje były szczere... Czy ich również?... Dziś mam wątpliwości...
 Z opowieści wychodzi tragizm sytuacji... Brak wszystkiego, wynajmowane mieszkanie, na które nie ma pieniędzy, brak ubrań, żywności.. Wszystkiego... Nie mogę spać całą noc i zastanawiam się jak pomóc.
Facebook - cudowne narzędzie do pomagania... Strona dedykowana rodzinie... Opis sytuacji... I prośba "Pomóżcie mi im pomóc"... Odzew gigantyczny... Pierwsze deklaracje, pieniądze, paczki z żywnością, ubraniami, środki czystości, kosmetyki dla dzieci dorosłych, leki, środki opatrunkowe, akcesoria dla Wojownika... Bywają dni kiedy paczek od dobrych ludzi przychodzi kilkanaście... Za każdą dziękuję imiennie darczyńcy... Kurczę.. Mieszkanie jest małe i drogie, znaleźli nowe, ale pieniądze... Znów prośba i znów gigantyczny odzew... Jest na kaucję, jest na zapłatę za wynajem starego... Przeprowadzka - ekipa zgłasza się w 10 minut... Rodzina nazywa mnie swoim aniołem.. Trochę to krępujące, ale miłe... W tym czasie przychodzi kolejna wspaniała wiadomość - WOJOWNIK WYGRAŁ! I znów łzy, tym razem radości i wzruszenia.... Telefony, po kilkanaście dziennie... Opowieści, relacje, pytania... Prośby o pomoc nie pozostają bez echa - na stronce jest kilka tysięcy aniołów... Jest fundacja, dla całej rodziny, na warunkach indywidualnych... Są firmy, darczyńcy, zbiórki wśród pracowników... Boże Narodzenie z choinką i prezentami, z kolacją, opłatkiem, tak jak powinno być... Po Nowym Roku pierwsze niepokojące sygnały... Podarowane prywatnie środki chyba nie są pożytkowane zgodnie z przeznaczeniem... Ale tłumaczę sama sobie, że ludzie źli i zawistni, że zazdroszczą.. A czego im zazdrościć? Moja naiwność bierze górę nad rozsądkiem... Ale pojawiają się roszczenia, żądania, coraz bardziej irracjonalne... Weź powiedz, weź załatw... Zaczynam dostawać wiadomości od różnych osób... Wiesz, oni chyba nie są uczciwi, przede wszystkim wobec ciebie... Mówią, że namawiasz do niepomagania im... Rozmowy z fundacją - nie chcemy ich, bo chyba nie do końca rozumieją zasady... Uprosiłam utrzymanie subkonta... Na moją odpowiedzialność... Bo potrzeba środków dla Wojownika w czasie rekonwalescencji... Zaczynam co raz głośniej mówić, że czas poszukać pracy. I kolejne żądanie - nie prośba. Żądanie... Po raz pierwszy mówię "nie", uzasadniając odmowę... I się zaczęło... Wiadomości, sms - y, telefony, inwektywy, kłamstwa, "świetnie sobie dawaliśmy radę, to i dalej sobie poradzimy", "wypięłaś się na nas", "fundacja nas oszukała". Już mnie nie kochają, teraz każą się od...lić, z anioła stałam się "chora babą"... Pojawiają się  pogróżki, życzenia najgorszego, oczerniające informacje do znajomych (ci na szczęście znają mnie dłużej i wiedzą co robię, ich wsparcie pozwala przetrwać najgorsze). Czuję się jak dr Frankenstein - wyhodowałam potwora. A może potwór był już wcześniej, tylko ja go nie dostrzegłam? Bo jak nazwać kogoś kto z ludzkiej empatii i wrażliwości, kosztem Wojownika, który przeszedł piekło postanowił sobie zrobić źródło dochodu? Postanawiam zakończyć swoje działania, bo mam dosyć i zamknąć stronę, podziękowawszy tysiącom aniołów. Oczywiście wyjaśniam ogólnie sytuację. Jestem wręcz nękana... Ale nauczyłam się już asertywności... Zajęło mi to 5 długich miesięcy, kosztowało masę czasu prywatnego, mnóstwa nerwów w ostatnim czasie, ale chyba było warto. I w sumie nawet nie chodzi o "dziękuję", chodzi o przyzwoitość...Wiem, że pomysł na łatwe życie będzie realizowany dalej, kosztem innych, ale to już nie mój problem. Do listy moich zasad doszła kolejna: UFAJ, ALE SPRAWDZAJ.
Wojownikowi życzę pięknego życia, zdrowia, oby nigdy nie zaznał bólu i cierpienia. I żeby jego rodzice oprzytomnieli i dostrzegli w nim cud, skarb, dziecko, które otrzymało drugą szansę. Ale jednocześnie martwię się o niego, bo pokochałam go.. Tak jak się kocha dziecko...


niedziela, 22 marca 2015

ALICJA...



"-Puchatku..? A co jeżeli przyjdzie kiedyś takie jutro, kiedy będziemy osobno?
-Osobność jest bardzo miła.. kiedy jesteśmy razem..!
-No tak, tak... Ale gdybyśmy nie byli razem? Gdybym ja był gdzieś indziej? 
-Nie mógłbyś być gdzieś indziej, bo co ja bym bez Ciebie zrobił? Kogo bym wołał w te dni kiedy nie jestem bardzo silny? Kogo bym się radził, gdybym nie wiedział co mam robić?
-Misiu...My...
-My?! Nas by wtedy nie było Krzysiu!
-Och Puchatku.. Jeżeli przyjdzie takie jutro, że nie będziemy razem, musisz o czymś pamiętać.
-Dobrze.. a o czym muszę pamiętać?
-Że jesteś odważny.. i że jesteś silny.. i bardzo mądry..! Ale najważniejsze jest to, że nawet jeśli bylibyśmy osobno... To ja i tak będę z Tobą.. Zawsze będę z Tobą..!"

Ten fragment książki mojego życia opowiadającej o przygodach niezwykłego misia o bardzo małym rozumku, ale niezwykle mądrego, ukochanego przez miliony ludzi na świecie najlepiej obrazuje moje relacje z Alą. To moja inspiracja, dziś mój Anioł, mój wzór do naśladowania, ktoś kto pokazał, że trzeba walczyć do końca i mimo wszystko. To od Niej zaczęła się historia określenia "Wojownik" tak powszechnie używana dziś przez wielu. 

Listopad 2012. Telefon. Dziękuję ci za wszystko. Ja już muszę dać sobie radę sama dalej. Ale wiesz.. Tam, na oddziale jest Ala. Ma 15 lat. Ma raka kości. Może mogłabyś pomóc jej i jej mamie? Oczywiście. Pierwszy kontakt z Iwoną. I jej słowa. Dziękujemy, ale przed nami wstawienie endoprotezy i kończymy leczenie. Ufff. Cudownie. Kika dni później wiadomość zwalająca z nóg. Badania przedoperacyjne wykazały wznowę. Konieczna jest amputacja. Ona ma tylko 15 lat. Jest taka śliczna. I powalona diagnozą. Buntuje się i nie zgadza na proponowaną terapię. Termin okaleczenia - 27.12.2012. Jesteśmy w kontakcie z mamą. Alunia nie chce rozmawiać. W sumie mnie nie zna. Ale jest jakaś nić między nami. 
Minęło Boże Narodzenie. Było radośnie, rodzinnie, ciepło i serdecznie. Szpital i wiadomość, że do grona Aniołów na dzień przed wigilią dołączył prof. W.. Alicja nie mogła uwierzyć. Ale rzeczywistość toczyła się swoim torem. Utrata nogi, ból, strach, chemia. W sumie ponad 40 cykli. I rozmowy.  W tym czasie odchodzi mój brat cioteczny - 8 miesięcy wcześniej wykryto u niego nowotwór przewodu pokarmowego. Wsparcie Iwony w tym czasie jest dla mnie nieocenione. 
Jest pomysł - "Aluśka  - ty walcz z potworem, my zbieramy na nogę". Koszt nowoczesnej protezy 160.000,00 zł. Kurczę, za taką kwotę można kupić kawalerkę na Mokotowie. Ale obiecałam Jej i walczę. Otwieram stronę na FB, Ala ją współredaguje ze mną. Trochę się krępuje, ale już wie, że utrata włosów czy nogi to nie powód do wstydu. To znak, że walczy, że przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny. Ludzie, którzy się obok Niej pojawiają dają jej świadectwo swojego wsparcia, pieniądze spływają na subkonto. 30.08.2013  - dzień 16 urodzin Ali. Podczas pożegnania lata w Płońsku na własne oczy przekonała się ilu ma wokół siebie przyjaciół. 
Alicja szykuje się do operacji usunięcia guzów z płuc. 13.09.2013 przychodzi wynik histopatologii usuniętych zmian. Sms od Iwony - "Jeden guz to 100 % utkania nowotworowego". Kolana się pode mną uginają. Ale trzeba zebrać siły o dalszej walki. Ala się nie poddaje, więc my też nie możemy. Po każdym kolejnym cyklu jest gorzej, spadki są dramatyczne. Kolejne święta Bożego Narodzenia Alusia spędza w szpitalu, konieczne są tłoczenia.. Płytki, krew.... Mobilizacja w zbiórce środków na nowa "nogę" jest gigantyczna. Znajomi i nieznajomi, przyjaciele i przyjaciele przyjaciół, szkoły, kościoły, kluby sportowe. I słowa. Mnóstwo słów o wsparciu, o obecności, o tak ważnej dla Alicji modlitwie. To bardzo ważne. Ona o tym też mówi.
Luty 2014 - guzy w płucach powróciły. Piszemy z Alą sms - y. Że to nic, że trzeba walczyć, że w przyszłym roku jedziemy razem do Korbielowa, bo nowa proteza pozwoli jej na naukę jazdy na nartach....
Jest wznowa. W biodrze. Radioterapia. Pojawiają się zmiany na głowie. Radio nie pomaga. Lekarze rozłożyli ręce. Hospicjum. Iwona jest przerażona. Ala też, choć o tym nie mówi.
Zbliża się Wielkanoc. Przyjaciele z hospicjum wysyłają Alę z mamą i rodzeństwem na krótki wypoczynek nad Zalew Zegrzyński, w tym czasie remontują w ich domu łazienkę. Alę zaatakował półpasiec. Potwór to wykorzystał i rozsiał się po Jej organizmie. Jest źle... 
01.05.2014. Piękna wiosna bucha życiem, jest cudownie zielono, pachnąco, choć za dwa dni temperatura spada do 4 stopni i pada deszcz ze śniegiem. Rozmawiamy z Iwoną codziennie. Wiemy obie, że TEN moment nadchodzi. Ala też wie, choć o tym nie mówi. Prosi tylko, że jak TO się już stanie, żeby nie płakać, żeby Ją wspominać z radością i uśmiechem...
13.05.2014, wtorek, godz. 22.00. Telefon do Iwony. "wiesz, jest źle". Wiem. Umawiamy się na odwiedziny w niedzielę. Będziemy jeść lody kaktusy i pić frutki wieloowocowe. I malować paznokcie. Na pomarańczowo.
14.05.2014, południe. Telefon do Iwony. " Ala odchodzi. Napisz coś na stronie". Zabrakło mi powietrza.... Poprosiłam o modlitwę.  
Ten sam dzień, wieczór. Tysiące ludzi modlących się za Alicję, niektórzy w fazie buntu, niektórzy piszący o tym, że czas odpocząć. Ci drudzy nawet nie wiedzą jak bardzo Jej w tym momencie pomagają. 
14.05.2014, środa, godzina 23.08..; Sms "Odeszła". Ogarnął mnie spokój. Nie ulga. Spokój. Potem rozmawiałam z księdzem z hospicjum, który powiedział mi, że to był znak od Niej, że już jest dobrze. Niebo otwiera się i płacze przez trzy dni potokami deszczu. Jestem przy Iwonie, wspieram jak potrafię. Szykuję się, by pożegnać Anioła. Nie pytam Boga dlaczego Ją zabrał, dziękuję Mu, że Ją nam dał. Ostatnie słowa w Jej pamiętniku mówią same za siebie: "Tak bardzo kocham Boga. I jest mi z tym dobrze. Jestem szczęśliwa.".
17.05.2014, sobota.  Jedziemy na pogrzeb. Łamiemy po drodze wszystkie normy określone w Kodeksie Ruchu Drogowego. 35 minut z Dolnego Mokotowa do Płońska. Ale musiałam zdążyć wyszeptać Jej do ucha, że spełnię to, co Jej obiecałam. Choć wiem, że nie spojrzę już w te piękne, niezwykłe oczy. Deszcz przestaje padać. Punktualnie o 15.00 wychodzi piękne, wiosenne słońce, które towarzyszy mojej Wojowniczce w ostatniej drodze. Do końca. Tłumy ludzi, morze białych kwiatów. I słońce. Żegnaj Aniele tutaj. Dzieli nas tylko czas. Ale Twoja walka, Twoja postawa, pamięć o Tobie będzie we mnie i wielu żyć już zawsze. Kocham Cię. I dziękuję, że 6 dni później przyszłaś do mnie i przekazałaś, że tam gdzie jesteś nie ma już bólu, chemii, operacji, braku włosów i strachu. Że jesteś szczęśliwa...


środa, 18 marca 2015

CI, CO ZOSTAJĄ...
"Gdy odchodzi dorosły przystajemy i zastanawiamy się kim był, co dobrego zrobił.Gdy odchodzi dziecko przystajemy i nie wiemy co powiedzieć, bo dyskutować o dobroci dziecka jest tak samo bezsensownym, jak dyskutować o dobroci Anioła"
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że nie umiem przejść obojętnie obok prośby o pomoc. Nie jestem w tym osamotniona, bo takich ludzi jest wielu. Wielu z nas reaguje słysząc bądź czytając o Wojowniku, który ma 5 miesięcy, 1,5 roku, 5, 8, 12 czy 17 lat staramy się ze wszystkich sił pomóc Wojownikowi, zbieramy pieniądze na leczenie poza granicami kraju, szukamy kontaktów do lekarzy, klinik. Wspieramy jego rodziców dobrym słowem, modlitwą. Podsycamy nadzieję, umacniamy wiarę w cud, sami w niego wierząc i prosząc o niego Opatrzność.I nagle dowiadujemy się, że cud się nie ziścił, że nasze modlitwy nie zostały wysłuchane, że mimo zebranych setek tysięcy złotych na leczenie Wojownik dołączył do grona Aniołów... Został Motylem... Wtedy przystajemy i nie wiemy co powiedzieć...
Wiem, jak to jest... Bo jak znaleźć słowa pocieszenia dla zrozpaczonej matki?? Jak pocieszyć oszalałego z bólu ojca?? W takich okolicznościach każde słowo to banał...I tak trwamy w naszej niemocy, nie zdając sobie sprawy, że to najgorsze, co możemy w takiej chwili zrobić. Zamilknąć. Udawać, ze nas nie ma, choć jeszcze kilka godzin wcześniej zapewnialiśmy Osieroconych o naszej obecności... A w takiej chwili pomoc rodzicom Anioła jest nadal potrzebna, może nawet bardziej niż wtedy, gdy wspieraliśmy w walce o życie ich dziecko.
Dlatego proszę - przeczytajcie do końca. I nie bójcie się. Bycie z drugim człowiekiem w najtrudniejszym dla niego momencie jego życia jest po stokroć ważniejsze niż bycie z nim wówczas, gdy jest szczęśliwy... Wystarczy być... Nie trzeba nic mówić...
  

1. Chciałabym, by moje dziecko nie umarło. Chciałabym je mieć z powrotem.

2. Chciałbym, byś się nie bał wymawiając imię mojego dziecka. Moje dziecko istniało i było dla mnie bardzo ważne. Potrzebuję usłyszeć, że było ono ważne także dla Ciebie.

3. Jeśli płaczę lub reaguję emocjonalnie, gdy mówisz o moim dziecku chciałabym, byś wiedział, że to nie dlatego, że mnie ranisz. Czuję wówczas, że pamiętasz; czuję twoją troskę! Śmierć mojego dziecka jest przyczyną moich łez. Rozmawiasz ze mną o moim dziecku, pozwoliłeś mi podzielić się smutkiem. Dziękuję Ci za to 

4. Chciałbym, byś nie „zabijał” ponownie mego dziecka usuwając jego zdjęcia, rysunki, pamiątki ze swojego domu.

5. Bycie rodzicem w żałobie nie jest zaraźliwe, więc chciałbym byś mnie nie unikał. Potrzebuję Cię teraz bardziej niż kiedykolwiek.

6. Potrzebuje urozmaicenia, chcę usłyszeć co u Ciebie, lecz chcę, byś także słuchał mnie. Mogę być smutna. Mogę płakać, lecz chciałabym, byś pozwolił mi mówić o moim dziecku; to mój ulubiony temat.

7. Wiem, że często o mnie myślisz i się modlisz. Wiem, że śmierć mojego dziecka boli Cię także. Chciałabym o tym wiedzieć: powiedz mi to przez telefon, napisz list lub uściśnij mnie.

8. Chciałbym żebyś nie oczekiwał, że moja żałoba skończy się wraz z upływem sześciu miesięcy. Pierwsze miesiące są dla mnie szczególnie traumatyczne; chciałbym jednak być zrozumiał, że mój żal nie będzie mieć końca. Będę cierpiała z powodu śmierci mojego dziecka aż do ostatniego dnia mego życia.

9. Naprawdę staram się „zaleczyć”, chciałabym jednak byś zrozumiał, że nigdy nie będę w pełni wyleczona. Zawsze będę tęskniła za moim dzieckiem i będę pełna żalu, że już nie żyje. 

10. Chciałabym byś nie oczekiwał ode mnie "NIE MYŚLENIA O TYM" lub "BYCIA SZCZĘŚLIWĄ”. Nie sprostam żadnemu z tych oczekiwań przez długi czas.

11. Nie chciałabym traktował mnie jak „OBIEKT LITOŚCI”, chciałabym jednak byś pozwolił mi na smutek. Zanim się „wyleczę” to musi boleć.

12. Chciałabym byś zrozumiał, że moje życie roztrzaskało się w drobny mak. Wiem, że to przygnębiające być blisko mnie, gdy tak czuję. Proszę bądź cierpliwy w stosunku do mnie, tak jak i ja jestem. 

13. Gdy mówię "U mnie w porządku", chciałabym, byś zrozumiał, że „NIE JEST MI DOBRZE”, a każdy dzień to zmaganie się ze śmiercią mojego dziecka.

14. Chciałabym byś wiedział, że wszystkie moje reakcje związane z żałobą są normalne. Możesz spodziewać się depresji, złości, wszechogarniającego poczucia beznadziejności i smutku. Proszę więc, wybacz mi, że czasem jestem cicha i wycofana, innym zaś razem irytuję się i zachowuje ekscentrycznie. 

15. Twoja rada by "żyć dzień za dniem" i tak odmierzać czas jest doskonała. Jednak obecnie, dzień to zbyt dużo i zbyt szybko dla mnie. Chciałabym wiedzieć, że daję sobie radę z godzina po godzinie. 

16. Zaproponuj od czasu do czasu pojechać ze mną na cmentarz, zapalić lampkę, pomilczeć chwilę. Nie za często, tylko czasami. Daj mi znać że pamiętasz. 

17. Nie mów: jesteś młoda, będziesz miała kolejne dzieci. Być może będzie dane mi się cieszyć jeszcze nie jednym dzieckiem, najpierw jednak muszę opłakać to, które odeszło. I żadne inne dziecko mi go nie zastąpi. 

18. Najważniejsze: Wspomnij czasem o mim dziecku. Nie udawaj, że nie istniało. Słowa mniej bolą niż uporczywe milczenie.

Lista życzeń osieroconych rodziców

niedziela, 15 marca 2015

HOSPICJUM...

Kiedy pierwszy raz słyszy się tę nazwę w kontekście naszego najbliższego, jednocześnie słyszy się, że wg ogólnoprzyjętych i dostępnych metod leczenia wszelkie możliwości zostały już wyczerpane. To słowo budzi przerażenie, bo jest utożsamiane z ostatecznym, z beznadzieją, brakiem ratunku... Z nieuchronnym końcem doczesnej drogi...

Tak. To instytucja, która najczęściej pomaga w odchodzeniu. Ale pomaga nie tylko choremu. Pomaga też jego najbliższym. Pomaga w przetrwaniu najtrudniejszych chwil. Pomaga w codzienności związanej nie tylko z chorobą.
Walcząc o życie czasem dochodzimy do ściany, której mimo największych wysiłków nie możemy przesunąć. Choroba najczęściej jest już w fazie, której nie można zatrzymać, cofnąć. Próby walki o leczenie za granicą nie przynoszą efektu - tam też rozkładają ręce mówiąc, że nic nie mogą zrobić. Pobyt w szpitalu naraża ukochaną osobę nie tylko na strach, na brak obecności najbliższych, ale również na  zakażenia wewnątrzszpitalne, które mogą okazać się groźniejsze niż sama choroba. Nie umiem powiedzieć co czuje lekarz, który musi powiedzieć rodzicowi, że nie ma żadnego leku, który wyleczyłby syna czy córkę z tego, co powoli odbiera mu dziecko. I nie zamierzam tego roztrząsać. Ale wydaje mi się (a przynajmniej taka mam nadzieję), że kieruje się również godnością pacjenta. I dlatego nie należy się bać słowa "hospicjum", bo choć daje ono świadomość tego, że wspólny czas tutaj dobiega końca, osoby, które stoją za tym słowem jako organizacja to profesjonaliści.
To lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci, psychologowie, osoby dbające o pomoc socjalną, duchowni... To ludzie dostępni dla swoich podopiecznych i ich rodzin przez 24 godziny w ciągu doby przez 7 dni w tygodniu, w każdej sprawie. Na każde wezwanie i w każdej potrzebie. To profesjonalny sprzęt, dzięki któremu pobyt choreg w domu jest alternatywą dla pobytu w szpitalu. Bo wszyscy najlepiej czujemy się we własnym domu, we własnych łóżkach, w otoczeniu najbliższych. Wśród swoich książek, bibelotów, maskotek. A że wśród tych przedmiotów stanie tez koncentrator tlenu, ssak, lub stojak z kroplówką... Może lepiej, że stoją we własnym pokoju, bo przy nich może usiąść mąż, żona, tata, mama lub dziecko...
Często chory i jego najbliżsi otrzymują od pracowników hospicjum największe wsparcie. To oni swoja pracą, dyskretną, skuteczną, szybką i najlepszą z możliwych w danej sytuacji pozwalają dziecku, rodzicowi czy współmałżonkowi na godne przeżywanie ostatnich dni. To oni pomogą tym, którzy za chwilę zostaną bez ukochanej osoby, przygotować się do TEGO momentu, w którym trzeba będzie pozwolić odejść. Bo równie ważne, jak walka  i podsycanie  nadziei na wygraną.
To pracownicy hospicjum zadbają o to, aby ten wspólny czas upłynął w najlepszej z możliwych atmosferze. Ci, którzy zostaną ze swoim bólem i rozbitą na kawałki duszą, z sercem rozerwanym na strzępy docenią ich pracę, nie zawsze od razu. I kiedy wszyscy uczestnicy doczesnego pożegnania Anioła wrócą do swojej codzienności, ucichną słowa o współczuciu, a zapewnienia o wsparciu w każdym momencie zweryfikuje życie, to pracownicy hospicjum wspierają w nauczeniu się nowego życia, tego w nowej rzeczywistości. Bo okazuje się, że świat nie zatrzymał się, choć powinien...

Hospicja podpisują kontrakty z NFZ, ale są  - jak wszystkie instytucje dedykowane pomocy chorym - skrajnie niedofinansowane. Gdyby nie ludzie dobrego serca, altruiści, zapaleńcy, wrażliwcy, zamiast pomóc niemal każdemu, kto tej pomocy potrzebuje i zgasza swoją prośbę o nią, instytucje te zostałyby ograniczone kontraktem do np. 10 podopiecznych. A często opiekują się mimo to 3 razy większą ilością pacjentów chorych nieuleczalnie. To nie tylko chorzy na nowotwory, to chorzy na choroby genetyczne, neurologiczne. Ta opieka czasem trwa latami. Są też osoby wypisywane z hospicjum... Wypisywane do ŻYCIA.
Dlatego hasło głoszące, że HOSPICJUM TO TEŻ ŻYCIE nie jest pustym sloganem. Bo mimo to, że większość podopiecznych dołącza do grona Aniołów, to pracownicy hospicjum nadal opiekują się ich najbliższymi, pomagają przetrwać. Tak długo, jak osieroceni tego potrzebują... 


piątek, 13 marca 2015

OSOBISTE....

"Moja choroba otworzyła oczy wielu ludziom na to, co jest naprawdę ważne. Kilka osób zupełnie zmieniło swoje życie. Gdy jakiś czas temu przyjaciółka poskarżyła mi się na swoje problemy, opowiedziałam jej o wszystkim, przez co codziennie przechodzę w szpitalu. O bólu, o stracie nogi, o całych tygodniach trudnego leczenia. I że mimo wszystko daję sobie radę, bo codziennie się modlę. "

To słowa Wojowniczki. Kiedyś o Niej napiszę. Są bardzo prawdziwe. Są autentyczne. Ale żeby je zrozumieć, trzeba szeroko otworzyć umysł i serce. Trzeba sięgnąć do najgłębszych pokładów wrażliwości. Trzeba zrozumieć empatię. Jej się nie można nauczyć. Z tym trzeba się urodzić, a potem ją rozwijać.

Jak to się zaczęło?
Rok 2010. Coroczna wizyta kontrolna w osiedlowej przychodni "K" w ramach profilaktyki chorób nowotworowych szyjki macicy i piersi, u dr  W. - jednego z ostatnich, który ma gdzieś urzędasów z ul. Chałubińskiego 8, bo jest od leczenia, a nie od wklejania równo papierków do kart. Cytologa  - super. Jeszcze realizacja zamaszyście wypisanego skierowania na USG piersi . Zapis - na 10.11.2010. Przychodnia na ul. M.
Jestem zapisana jako druga. Stawiam się pod gabinetem kilkanaście minut przed 8.00. Po mnie przychodzi gadatliwa, ale urocza starsza pani zapisana jako pierwsza, co stanowczym tonem podkreśla. Pani spogląda na mnie fachowym okiem i mówi: "Pani młoda. Pewnie w ciąży". Uśmiecham się pod nosem. No tak, kontroluję stan zdrowia regularnie od wielu lat. Ostatnie badania sprzed roku książkowe.  Mija 8.00, lekarz kilka minut spóźnia się. Jego pojawienie się po czasie moja towarzyszka kwituje: "Widziała pani!? Żyd!". Prawie parsknęłam. Lekarz prosi starszą panią na badanie, po 10 minutach wyczytuje moje nazwisko. Wchodzę do gabinetu. podaję skierowanie. Lekarz każe się położyć na leżance. Zaczynamy badanie. Pan doktor żartuje: "Ile pani ma dzieci". Odpowiadam: "Jedno". "No to trzeba postarać się o drugie, bo jedno dziecko chroni jedną pierś." Śmiejemy się. Nagle lekarz poważnieje, uważnie spogląda w monitor aparatu, jednocześnie przesuwając głowicę ultrasonografu po prawej piersi. Pyta: "Czy w pani rodzinie ktoś chorował na nowotwór piersi?". Odpowiadam, że nie. I słowa: "Coś jest. T nie musi nic oznaczać. Ale dam skierowanie do ośrodka. Na biopsję". Brakuje mi powietrza... Ubieram się. Odbieram opis i skierowanie. Nie pamiętam jak doszłam do przystanku. Tam wyjmuję telefon. Dzwonię do mamy. I powtarzam pytanie lekarza. Mama zapewnia mnie, że nie. Pociesza. Wręcz ochrzania za panikę. Ale wiem, że się boi. JAK MATKA O ŻYCIE SWOJEGO DZIECKA...
Szpital im. Św. Rodziny w W.. 13 lat wcześniej urodziłam tam syna. Dr K. - propagator profilaktyki chorób sutka, były mąż ikony polskiego kina lat 70-tych. Z resztą mojej osiedlowej sąsiadki. Na ścianach podziękowania i dyplomy uznania od poczytnych miesięczników i tygodników dla kobiet. Zza walkę o upowszechnianie badań profilaktycznych. Ale jakoś mi dziwnie. Mówi, że biopsja. Odsyła na zapis do recepcji. Mąż jest ze mną. Panie w recepcji mnie ignorują - jedna udaje, że mnie nie widzi, druga podaje przez telefon koleżance przepis na pieczeń. A ja stoję przerażona w nadziei, że mnie zauważą, że się spytają uprzejmie "czego?". Kątem oka widzę jak z korytarza wychodzi lekarz. Podchodzi do mojego męża i się z nim wita.  Wiem, że znam człowieka. Tylko skąd???? Lekarz podchodzi do mnie i mówi: "Cześć. Co się dzieje". Już wiem. To tata kolegi naszego dziecka ze szkoły i klubu pływackiego. Co tydzień wdychamy grupowo chlor na warszawskich basenach, kibicując naszym dzieciom podczas zawodów. Pokazuję wyniki. Panie rejestratorki widząc M. (dla nich dr ordynatora położnictwa G.) przy mnie, stoją na baczność. Szukamy najbliższego terminu. Za 3 miesiące. Nie zapanowałam nad łzami. M. mówi, żeby sprawdzić jeszcze raz. Jest termin... Za 2 tygodnie. Ufff... ale i niesmak.
Biopsja cienkogłowa Czekanie na wynik. Brak komórek nowotworowych w pobranym materiale. Ale to nic nie znaczy, To tylko kilka komórek pobranych z dużej zmiany.
Wybłagane skierowanie na kolejne USG.
26.04.2011. Dr S. Radiolog. Kolejne USG. I jej słowa: "Proszę pani. Dr K. jest starej daty . Teraz takie rzeczy usuwamy w mammotomii. Proszę natychmiast z wynikiem badania natychmiast iść do dr-a C. Na drugie piętro. Na chirurgię onkologiczną". Idę. Dr C. operuje. Czekam. Kolejne USG tego dnia. I słowa. "Usuwamy. Na kiedy panią zapisać?". Mówię, że jak najszybciej. Na kolanie wypisane skierowanie do szpitala. Na 05.05.2011. Dr mówi, że to co robi nie jest do końca legalne, bo urzędnicy oczekiwaliby, żeby postawił mnie w kolejce na co najmniej 3 miesiące, ale on przysięgał ratować życie i zdrowie wszelkimi dostępnymi metodami.

04.05.2011. Boje się. Mąż pyta, czy ma ze mną jechać. Odmawiam. Do dziś żałuje tego głupiego "bohaterstwa". Dzwoni K., koleżanka. Ona wie. Mówi, że jutro ze mnie "to" wydłubią i na pewno będzie dobrze. Przytakuję. Ale po zakończeniu rozmowy szlocham z przerażenia.
05.05.2011. Czwartek. Spakowana wsiadam do 130. Od Parku Morskie Oko do szpitala jest ok. 7 minut piechotą. Jest maj. Przyroda buchnęła zielenią i kwiatami. Powietrze pachnie życiem. Jest chłodno. Wiatr goni ciemne chmury, z których od czasu do czasu pada deszcz. On budzi przyrodę do życia... Zwalniam krok, żeby jak najdłużej chłonąć wiosnę...
Izba Przyjęć. Oddział... Formalności... Czekam. Dzwoni mąż, mama, brat, koleżanka K.,  szef. Oni wiedzą. Reszta nie. Najpierw konsultacje operacyjne. Po długim weekendzie jest ich dużo. Usiłuje czytać książkę. Tess Geritsen. Mistrzyni thriller`a medycznego...  Z sali na przeciwko kanapy, na której siedzę wychodzi kobieta ok. 60 lat. Uśmiechnięta, afirmująca życie. Mówi do mnie: "Cześć. Idę pozbyć się dziada. Trzymaj kciuki!". Trzymam. Wierzę, że wygrała.
Jest 13.40. Proszą mnie do sali zabiegowej.  Nie pamiętam jak do niej dotarłam. Wchodzi dr C.. Mówi, że zabieg polega na krojeniu " guziora" na plasterki i wyciągnięcie go ze mnie  próżniowo. Zaczyna mnie rozśmieszać. Żartujemy. I zaczynamy. Znieczulenie... Nacięcie... "Guziorowy" killer w akcji... Przed mim nosem próżnia wyciąga kawałki robala, resztę oglądam na monitorze USG.. Koniec. Czuję się dziwnie. Dr C. każe mi posiedzieć 30 minut przy pielęgniarce. Pyta czy chcę zwolnienie. Mówię, że nie.  A i tak wypisuje na piątek. Dziękuję mu i wychodzę ze szpitala. Dzwonię po taksówkę. Głęboko wdycham zapach wiosny. Zapalam papierosa. Podjeżdża taksówka. Wsiadam. Dzwonię do męża, potem do rodziców. I płaczę. Emocje puszczają. Taksówkarz zaniepokojony pyta czy mnie odprowadzić. Dziękuję mu za troskę.
Czekam na histopatologię. Długich 6 tygodni. Jest. Fibroadenoma - łagodna zmiana z tendencją do odnawiania się, zezłoślwiania i namnażania.
Pół roku później dostaje prośbę o włączenie się w akcję zbierania środków na leczenie kolegi mojego dziecka walczącego z nowotworem kości....



czwartek, 12 marca 2015

LECZENIE....

Przyjęcie na oddział.... Badania.... Chemia.... Czasem od razu mega.... Pierwszy cykl, drugi cykl.... Wychodzą włosy.... Żołądek chcę wywrócić się na druga stronę.... Osłabienie.... Spadki... Toczenie... Płytki, krew, granulocyty.... Pacjent ma rzadką grupę.... Trzeba szukać dawców.... Rodzina nie może - tata ma nadciśnienie, mama chorą tarczycę - żadne dotąd nie wiedziało, no bo się nie badali... Szukanie... Płytki czy granulocyty trzeba poddać w ciągu 24 godzin od pobrania... Ogłoszenia - internet ... Uff - są dawcy... Pierwszy kontakt z ludźmi, którzy nie są obojętni na apele o ratowanie życia i zdrowia... Obcymi... Rozszyfrowywanie kolejnych nazw - CRP, fotostaza... Słowa lekarza - usuwamy guza... Kolejna faza strachu - czy przeżyje operacje.. Ale i nadzieja - może będzie po wszystkim.... Pierwsze prośby do Najwyższego... Albo pierwsze chwile zwątpienia.... Operacja... Czuwanie od blokiem... Boże! Czemu to tak długo trwa?! Może coś się stało?!... Koniec... Lekarz coś mówi... Usunęli... Z marginesem... Czekamy... OIOM... Cierpienie... Ból... Oddział... Lekarz... Przerzuty... Kolejna chemia... Kolejne badania... I znów chemia... Cykl siódmy, dziesiąty, dwunasty... Nie ma poprawy... Spróbujmy radio... Może być regres, ale... Czasem amputacja  (choć już wiedzą, że terapia okaleczająca nie gwarantuje wyleczenia... Więc po co ja robić?...)... Szpital domem od roku, dwóch, pięciu lat... Lekarze... Pielęgniarki... Ludzie dobrzy... Ludzie źli... Empatia i jej brak... Pacjenci staja się rodziną... Tomek ma regres... Kasia progres... Ala odeszła... Pierwszy szok, bo dociera, że choroba jest śmiertelna... Rozpacz rodziny Ali... Strach rodziny Kasi... Niepewność rodziny Tomka... I zagubienie... Skończony kolejny cykl.... Badania... TK, MR, PET... Już wiadomo co to oznacza... Czekanie na jak na wyrok... Kuba wygrał...WZNOWA! RAK WRÓCIŁ! Co dalej....STRACH... Boże - gdzie jesteś!?  Wracamy do początku.... Chemia... Czasem mega... Cykl dwudziesty, dwudziesty trzeci.. Odrośnięte włosy wychodzą...  Krew... Płytki... CRP... TK... PET.... Fotostaza... Lekarz prosi do gabinetu... Wyczerpaliśmy możliwości.... Hospicjum... Co dalej... Przerażenie... Jak to???!!! Ratujcie nasze dziecko! Mojego męża! Moją Żonę!... Proszę szukać za granicą, ale... Tam są inne możliwości... Choć nie zawsze... ale to kosztuje.... Setki tysięcy złotych... Szok po raz kolejny... i desperacja... Pojawiają się ludzie... Fundacje... Jedni i drudzy są różni... Uczciwi i nie uczciwi...

poniedziałek, 9 marca 2015

Diagnoza...PROLOG...

Coś boli, boli co raz bardziej, puchnie kolano, łokieć, pojawia się narośl pod łopatką... Ogólne osłabienie, gorączka, brak apetytu... Lekarz POZ... Mówi, że to przeciążenie na lekcji WF, po jeździe na rowerze, joggingu, basenie... Że dzieci tak mają... Żeby nie panikować.... Zalecenia - maść przeciwbólowa, ewentualnie opaska uciskowa, dieta bogata w żelazo i mikroelementy... Suplementy diety, witaminy... Ból i objawy nie mijają, wręcz narastają.... Druga wizyta u lekarza POZ... Wybłagane skierowanie na morfologię, RTG czy USG... Z łaską wypisane... A może ze strachem w oczach, bo czy NFZ zrefunduje, jak się okaże bezzasadne?... Badanie... Wynik... Coś jest... Trzeba skonsultować u specjalisty... Skierowanie... Poradnia onkologiczna.... Pierwszy szok.
Onkolog.... Biopsja.... Histopatologia... Diagnoza - NOWOTWÓR.  Brakuje powietrza.
Szpital na cito, dokładniejsze badania... Onkologia - kolejny szok... Łyse główki pacjentów, najgorszy widok - u dzieci... Pompy infuzyjne niemal przy każdym łóżku... Czasem brak kończyn - terapia okaleczająca przeraża i pacjentów i ich rodziny..TK, MRI, PET - obco brzmiące skróty powoli stają się codziennością... Potwierdzenie.... Przerzuty... Tak - jest źle... Będzie trudno,, będzie bolało... Chemia... Wymioty, ból, strach, łysa główka, apatia, zakażenia towarzyszące... Witajcie na onkologii. To ring. Tu się walczy na śmierć i życie. Tu są prawdziwi Wojownicy. Część z nich zostanie Aniołami i Motylami. Niektórzy zwyciężą... Każdy z nich to WOJOWNIK.

Geneza...

Choroba, nagła, zwalająca z nóg diagnoza... Paraliżujący strach, ból, przerażenie, niepewność... Rozpaczliwe szukanie pomocy, błaganie o nią obcych ludzi, upokorzenia.. Chwile nadziei i brutalny powrót do początku... Ludzie dobrzy i  ludzie źli.... Wiara i ufność w Bogu... Zwątpienie i nawrócenie... Ból odchodzenia i radość zwycięstwa... Pieniądze - tylko i aż.... Ludzka empatia i wrażliwość, ludzka złośliwość i podłość... Brak zrozumienia...  Życie, zdrowie, rodzina, przyjaciele...
O tym będzie to miejsce