sobota, 26 grudnia 2015

MARZENIE  ZOSI... CZY ZDARZ SIĘ CUD...?

"To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące"



Boże Narodzenie... Czas cudów, czas radości, czas spełniania marzeń...
Kiedyś opowiadałam Wam o Zosi, jej Mamie i ich zmaganiach z codziennością, w której dominuje ciężka choroba dziewczynki, związane z nią powikłania, ciągła walka o Zosię...


Obie są mi niezwykle bliskie, obie kocham całym sercem i staram się jak potrafię ułatwić im walkę z losem..
Ale są sytuację, w których nie jestem w stanie sama zrobić nic. Tak było we wrześniu, gdy w trakcie snu oddech tej cudnej dziewczynki zatrzymał się na 1'45 minuty. Wtedy dzięki Aniołom udało się w ciągu krótkiego czasu zebrać pieniądze na aparat do całodobowej kontroli czynności życiowych. Tak było  w październiku, gdy kardiolog Zosi powiedział, że serduszko dziewczynki potrzebuje pomocy. Dzięki wspaniałym ludziom w ciągu 3 tygodni zebraliśmy kwotę umożliwiającą zakup przenośnego koncentratora tlenu, dzięki któremu Zosia może być poddawana tlenoterapii (tak ważnej w rehabilitacji m.in. płuc dziewczynki) w warunkach domowych.

Kilka dni przed świętami podczas badań słuchu dziewczynki (który straciła w wyniku leczenia kardiologicznego) zdarzył się cud. Nawet specjalista wykonujący badanie nazwał stan słuchu dziewczynki cudem. Dzięki ogromnej pracy Mamy i Cioć Rehabilitantek poziom słyszalności dźwięków u Zosi na dziś wynosi 60 dB. A mowa ludzka jest słyszalna już od 40 dB! I pojawiło się marzenie... Marzenie Zosi... By USŁYSZEĆ... Z szansą na to, by ZACZĄĆ MÓWIĆ...


Zosia musi mieć wymienione aparaty. Ze starych po prostu wyrosła. Ale pojawiła się ogromna szansa na to, by podarować Zosi aparaty, które przybliżą ją do spełnienia marzenia, a nawet mogą je zrealizować. 
Nowe aparaty podają dźwięk kilkakrotnie lepszej jakości, są wodoszczelne i bardziej wytrzymałe. To aparaty Aquaris™ są odporne na wstrząsy oraz w pełni wodoszczelne i pyłoszczelne. I co najważniejsze dla Zosi zapewniają niebywałą jakość dźwięku!!!
Zosia mogła się w nich kąpać i myć głowę i może w końcu, to polubi, bo teraz po tym jak z konieczności musi do kąpieli czy mycia włosów wyjmować obecne aparaty, jej płaczu nie ma końca... Bo, Zosia nienawidzi nie słyszeć !!!
Dodatkowo aparaty są uzupełniane systemem FM, dzięki któremu jakość słyszenia będzie na tyle lepsza, że zwiększy się szansa na to, by ZOSIA ZACZĘŁA MÓWIĆ Emotikon grin
Ale jak zwykle największą przeszkodą jest cena, jaką należy zapłacić za coś, co dla nas - słyszących i mówiących jest oczywistym jak oddychanie.
Zosia ma tylko Mamę. Ich dochody nie pozwalają na zakup wymarzonych aparatów Emotikon frown Bo ich cena razem z systemem FM to kwota 30.000,00 zł... A Zosia już wie jaki mają mieć kolor - niebieski. Jeden z jej ulubionych. Jak niebo...
Kochani - jak wiecie Zosia jest podopieczna fundacji KAWAŁEK NIEBA. Może to dobry znak? Bo przecież dzięki Wam na jej subkonto wpłynęła w ciągu 3 tygodni kwota na prezent urodzinowy - przenośny koncentrator tlenu. Może znów dobre anioły pomogą i pozwolą, by w dniu np. swoich imienin Zosia była szczęśliwa mając nowe, najnowocześniejsze, niebieskie aparaty słuchowe. Choroba serduszka zabrała jej tak wiele, także słuch... Inna choroba w tym samym czasie zabrała jej Tatę... Pozwólmy uwierzyć Zosi i jej Mamie, że limit nieszczęść został już wyczerpany. Że Nowy 2016 Rok będzie przełomem w ich życiu.Emotikon heart
Na dobry początek mamy 907,66 zł. Ale wierzę, że szybko ta kwota zwielokrotni się dzięki Wam, bo jak napisał Paulo Coelho: "To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące".
Pomóc Zosi można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK 31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “310 pomoc w leczeniu Zosi Nowak”
wpłaty zagraniczne: PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP


Kochani! Wszyscy pomalutku szykujemy się do pożegnania starego i powitania nowego roku. A jako, że każdy z nas chyba postanawia coś na Nowy Rok, chciałam Was zaprosić do wspólnej akcji. Postanówmy, że w 2016 spełnimy marzenie Zosi. Pomożemy jej USŁYSZEĆ świat.

czwartek, 24 grudnia 2015

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!



Już tylko godziny dzielą nas od najbardziej wzruszającego momentu tych świąt. Za kilka godzin, gdy pierwsza gwiazdka obwieści narodziny Pana podczas łamania się opłatkiem popłynie ogrom życzeń. 

Będziemy wobec siebie serdeczni, umilkną spory i waśnie. I tak by się chciało, by wszystkie te życzenia się spełniły, by atmosfera towarzysząca kolacji wigilijnej trwała jak najdłużej… A przecież zależy to wyłącznie od nas samych.


Kochani! W tym szczególnym czasie życzę Wam wszystkiego, co w Waszym życiu jest najważniejsze i najpiękniejsze. Oczywiście zdrowia i wszelkiej pomyślności. Szczęścia i spełnienia wszystkich Waszych marzeń. Życzę sukcesów i realizacji każdego z założonych celów. Niech otacza Was miłość, szczerość, przyjaźń i życzliwość.
Dziękuję Wam za każde wejście, komentarz, okazane wsparcie, za ciepłe słowo, żarliwą modlitwę, obecność.
W tym szczególnym czasie pamiętajmy proszę również o tych, którzy święta spędzają na oddziałach szpitalnych. Pomyślmy serdecznie o tych, przy stołach świątecznych których zabraknie ukochanych osób...
Pięknych Świąt!!!



czwartek, 3 grudnia 2015

MOJA SZANSA NA ŻYCIE...
ANETA I RAK


Kilka tygodni temu zadzwonił do mnie Pan Janusz prosząc o pomoc dla swojej córki - Anety,u której zdiagnozowano nowotwór trzustki z przerzutami do wątroby i jajników. Obiecałam, że zrobię co mogę. Tym bardziej, ze Aneta miała kwalifikację do zabiegu Nano Knife. Niemal od razu niezawodna Alicja utworzyła subkonto tworząc dla Anety jej Kawałek Nieba, bo kwota potrzebna do opłacenia zabiegu to prawie 80.000,00 zł z uwagi na poważne rozpoznanie. Potem kilka maili z mężem Wojowniczki i prośba"Poczekaj z publikacją, musimy powiedzieć córce". Tosia ma tylko 9 lat... 

Poznajcie Anetę i jej historię.



Mam na imię Aneta. Mam 39 lat, cudowną córeczkę Tosię i wspaniałego męża Janka. Do października 2015 wiodłam spokojne życie mamy, żony i córki. Miałam znajomych i przyjaciół. Miewaliśmy troski i problemy jak każdy.
Kiedy 9 lat temu u Janka zdiagnozowano akromegalię i konieczne były zabiegi chirurgiczne i cyber - knife przysadki mózgowej sądziliśmy, że już nic gorszego nas nie spotka. Nie sądziliśmy, że nasz spokój zburzą trzy straszliwe litery - RAK, który zaatakował moją trzustkę i dał objawy dopiero, gdy rozsiał się do wątroby i jajników.
Gdy usłyszeliśmy diagnozę świat nam się zawali. Przecież nasza córka ma dopiero 9 lat, przecież jestem młoda, zawsze o siebie dbałam. Miałam świadomość powagi sytuacji i nie będę ukrywała - złamałam się.



Lekarze od razu po operacji włączyli agresywne leczenie chemioterapią, ale widziałam po ich minach, że moje szanse są minimalne. To nie pomagało w walce. Chciałam walczyć, ale chciałam też wiedzieć, że walka ma sens...
I wtedy po raz pierwszy usłyszałam tę nazwę - NanoKnife. Nowatorski zabieg leczenia nowotworów trzustki, również w stanie zaawansowanym. Uczepiłam się tej nazwy. To była moja nadzieja. Do czasu gdy usłyszałam, że zabieg nie jest refundowany, a jego koszt 70.000,00 zł to kwota nieosiągalna dla mnie i moich najbliższych.
Długo rozważałam czy jest sens prosić o pomoc - kwota olbrzymia, potrzebujących pomocy tysiące, a darczyńcy też przecież mają własne
problemy i wydatki. Nocami pozwalałam sobie na emocje i tłumiąc szloch w poduszkę myślałam o Tosi, o tym co przed nią beze mnie. Bo przecież to wtedy był dla mnie wyrok. Ciężko było mi wysłuchiwać jej opowieści z dnia codziennego ze świadomością, że za chwilę straci powiernicę swoich tajemnic... I wciąż nie potrafiliśmy znaleźć właściwych słów, by powiedzieć Tosi, że jestem poważnie chora ,.....jak bardzo poważnie...
Przeprowadziliśmy z Janem setki rozmów i chyba to te rozmowy dodały mi sił. Nieocenionym wsparciem był i wciąż jest dla mnie Tata. Postanowiłam zawalczyć o swoje życie.
Informacje, że w Niemczech osoby po usunięcia nowotworu trzustki z przerzutami żyją po zabiegu metodą NanoKnife już 10 lat zmotywowały nas do tego, by skoro jest nawet minimalna szansa, spróbować z niej skorzystać. Uznaliśmy z mężem, że czas schować dumę i zażenowanie i trzeba poprosić o pomoc.
Bo stawką w tej walce jest życie. Moje życie.



Przeszłam pomyślnie kwalifikacje do zabiegu, którego termin wyznaczono wstępnie na 12 grudnia 2015. Został do rozwiązania jeden problem - tylko i aż pieniądze.
Dlatego proszę - pomóżcie mi zebrać 70.000,00 zł. To cena mojej
wygranej. Cena za moje życie, za szczęście mojej rodziny...
Jestem podopieczną Fundacji KAWAŁEK NIEBA.I już dziś całego serca dziękuję za każde wsparcie w postaci wpłaty na specjalnie utworzone
subkonto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “386 pomoc w leczeniu Anety Białek”
wpłaty zagraniczne:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP
Aby przekazać 1% podatku należy w formularzu PIT wpisać KRS
0000382243 oraz w rubryce ’Informacje uzupełniające – cel
szczegółowy 1% wpisać “386 pomoc dla Anety
Boje się, czy zdążymy, ale wierzę w dobro ludzi.

Aneta

Apel o pomoc dla Anety tutaj http://www.kawalek-nieba.pl/?p=3578




Po pierwszym dniu akcji publicznej na subkoncie Anety zebrana kwota przekroczyła 22.000,00 zł. To umocniło nadzieję i podsyciło wiarę w zwycięstwo.  Przeprowadziłam dziś niezwykle wzruszającą rozmowę z Tatą Wojowniczki Powiedział niezwykle ważne słowa. To o Was - "nie sądziłem, że na świecie jest tylu cudownych, bezinteresownych i dobrych ludzi. Nie sądziłem, że mamy tylu Przyjaciół". A ja wiedziałam, bo od lat doświadczam dobra i wrażliwości dedykowanej innym, którzy z różnych powodów w danej chwili maja gorzej.
Aneta - od tej chwili to Twoje motto:





Rak jest demokratyczny. Nie patrzy na wiek, płeć, status społeczny, stanowisko zawodowe czy stan konta. Każdy z nas może jutro znaleźć się na miejscu Anety...

P.S. Drugi dzień zbiórki dla Anety zamykamy saldem w wysokości 56.745,35 zł! JEST MOC!

sobota, 14 listopada 2015

Aujourd'hui, nous sommes tous Français (*)


Szok... Strach... Niedowierzanie... Ból... Bunt... Zginęli ludzie. Zginęli w wojnie, choć nie byli żołnierzami, nie stali na froncie...
Poszli na koncert, na mecz do restauracji, by piątkowy wieczór spędzić w towarzystwie przyjaciół, rodzin... 

Czuli się bezpiecznie, w centrum jednej z wielkich europejskich stolic... Tak jak w każdej innej  piątkowy wieczór to czas spotkań, zabawy, rozrywki, odpoczynku po całym tygodniu pracy. 

W moim mieście wczorajszego wieczora - tak jak w Paryżu - na Stadionie Narodowym też był mecz, podczas którego bawiło się kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w wielu miejscach odbywały się koncerty, ludzie siedzieli w restauracjach i kawiarniach...

I nagle ktoś postanowił, że zburzy poczucie bezpieczeństwa, zniszczy radość spotkań, wprowadzi wszechobecny strach... 

128 osób nie żyje, bilans na pewno nie jest zamknięty, bo 99 kolejnych w stanie krytycznym walczy o życie, ponad 200 rannych... Stan wyjątkowy, policja, wojsko na ulicach, kontrole na lotniskach... Świat wstrzymał oddech...

Ale to nie dotyczy tylko Paryżan i Francuzów, to dotyczy każdego z nas. Bo przecież mogło zdarzyć się wszędzie... Już nigdy nic nie będzie takie jak wczoraj przed 22.00...

Francjo - dziś nasze serca z Tobą. Cały świat płacze z Wami, cały świat czuje Waszą stratę.
Europa jest z Wami, Polska jest z Wami, ja jestem z Wami. Niech ten wpis będzie wyrazem moich uczuć, kondolencjami dla rodzin i bliskich ofiar tej tragedii, gestem solidarności z wielkim narodem francuskim ... Moje serce i modlitwa przy Was... Życzę powrotu do zdrowia tym, którzy odnieśli rany w okrutnym zamachu...

VIVE LA FRANCE (*) Les polonais avec Vous...


Warszawiacy oddają hołd ofiarom zamachu - Ambasada Francji w Warszawie

W hołdzie ofiarom zamachu terrorystycznego w Paryżu 13.11.2015 , w geście solidarności z narodem francuskim




poniedziałek, 9 listopada 2015

KAJA...
Miłość nie kończy się u bram śmierci, żyjesz Maleńka w naszej pamięci...




Sejny... Urocze miasteczko z niesamowitym klimatem, zagubione wśród przepięknej przyrody Pojezierza Suwalsko - Augustowskiego. Miejsce gdzie na każdym kroku spotyka się historię i wielokulturowość. To tam 02 marca 2007 w pewnej rodzinie rozbłysła gwiazdeczka - Kaja. Dziewczynka o niezwykłych oczach Oczach, które mnie urzekły, gdy po raz pierwszy w nie spojrzałam. Mimo, że wtedy już oczy te wyrażały niezwykłą dojrzałość przeplataną cierpieniem.



Przez 5 cudownych lat nic nie zwiastowało tragedii. Kaja miała starszego brata, gdy niespełna miała 2 latka została starszą siostrą. Nikt nie sądził wtedy, że szczęście tej rodziny już niedługo odbiorą trzy straszliwe litery.... R A K... Na imię mu dano glejak pnia mózgu, złośliwy...

Zaczęło się prozaicznie. U niespełna 5-cioletniej Kai pojawiły się problemy ze wzrokiem. Lekarz nie dostrzegła żadnych niepokojących zmian. Gdy objawy się nasiliły, a Kaja zaczęła tracić równowagę trafiła do miejscowego szpitala - badania nadal nic niepokojącego nie wykazały, a stan dziewczynki pogarszał się niemal z dnia na dzień... Przerażeni rodzice ze skierowaniem od neurologa pojechali do wojewódzkiego szpitala specjalistycznego w Białymstoku. I tak zaczął się koszmar. To tam rodzice dziewczynki po raz pierwszy usłyszeli nazwę przeciwnika, który wyzwał na pojedynek o życie ich Córeczkę... Ale wtedy było jeszcze podejrzenie, nic pewnego, wciąż byli pełni nadziei, że to jakaś pomyłka. Badania TK i informacja, że trzeba to sprawdzić, najlepiej w CZD w Warszawie, bo tam są najlepsi specjaliści. Wykonane po kilku dniach w Warszawie badanie MR nie pozostawiło miejsca na cień złudzeń... "To najgorsze, co może się w mózgu zdarzyć"... Jakby tego było za mało - guz okazał się być nieoperacyjnym. To był 02 marca 2012 roku - 5 - te urodziny Kai... W tle było słychać złowieszczy chichot losu...


Kaja rozpoczęła swoją walkę niemal od razu. Chemia spowodowała, że ta urocza dziewczynka przestała się uśmiechać z dnia na dzień, że beztroskę dzieciństwa zastąpił ból i potworne cierpienie. Rodzice nie zostawili Jej samej nawet na sekundę, w domu czekali brat i siostra. Wszyscy wierzyli w happy end - ja też...  Blok za blokiem, krótka przerwa, powikłania, spadki i znów chemia... Zaczęła się akcja zbierania środków na leczenie Kai. Bo może gdzieś na świecie będą większe możliwości, bo przecież zdarzają się cuda... Bo trzeba walczyć, szczególnie o to młode życie, które dopiero się przecież zaczyna...
Wierzyliśmy, że powrócą cudowne dni, że Kaja nie raz zrobi psikus swoim najbliższym, przecież tak lubiła żartować. Kaja walczyła, my wszyscy - czasem zupełnie obcy pomagaliśmy jak umieliśmy i wierzyliśmy, że musi się udać, że skoro tak mała dziewczynka tak dzielnie stawia czoło potworowi, to MUSI SIĘ UDAĆ, MUSI WYGRAĆ...

Ale cud się nie zdarzył... Nikt na świecie nie powiedział: "Uratujemy Kaję". lekarze bezradnie rozłożyli ręce, choroba triumfowała i każdego dnia odbierała cząsteczkę Gwiazdeczki... 25 października 2012 Kajunia wróciła do domku, do brata i siostry, do rodziców i dziadków, do tych, którzy kochali Ją i kochają wciąż najmocniej na świecie... Był tort, baloniki i "Witaj w domu"... Otoczono Ją miłością, ciepłem, serdecznością... Na pewno była szczęśliwa, choć choroba postępowała niemal z minuty na minutę.

9 listopada 2012 tuż po 11.00 Kaja zasnęła w otoczeniu najukochańszych najbliższych... Tego dnia grono Aniołów powiększyło się o kolejnego  - Anioła o przepięknych oczach... Skończył się ból, strach, niemoc, zaczęło coś, czego my jeszcze nie znamy... Ale nieustannie wierzę, że kiedyś Kajunia znów ufnie wtuli się w ramiona swojej mamy, znów splecie swoje rączki na jej szyi. Ona już doszła do celu, my wciąż do niego zmierzamy...

Znów to napiszę. W niebie musi być kolorowy plac zabaw z huśtawkami, karuzelą i zjeżdżalnią. Bo przecież dzieciom byłoby nudno wśród dorosłych. Przecież majestat Boski nie obrazi się słysząc beztroski śmiech dzieci, które są najpiękniejszymi kwiatami w rajskich ogrodach...

Pamięci Kai Kwaterskiej 02.03.2007 - 09.11.2012 [*]


Dziś mija 3 lata odkąd do grona Aniołów dołączyła Kaja, wczoraj minął rok, odkąd Antoś został Aniołem, w sobotę minęło 2 lata odkąd nie ma z nami Martynki, a od piątku czeka tam na nas Alunia... Panie Boże! Gdzie jesteś???!!!


środa, 4 listopada 2015

HANIA I RAK...




Dziś opowiem Wam o Hani… 
Mamie trzech córek, babci trzech wnuczek. Do niedawna żonie ukochanego męża, z którym przeżyła ponad 30 szczęśliwych lat. Lat, które 7 sierpnia przerwała choroba, a potem śmierć. Po tych straszliwych wydarzeniach Hania swój sens życia widziała w dzieciach i wnukach. Dopóki nie usłyszała, że i jej życie szybko może dobiec końca. Bo ma nieoperacyjny NOWOTWÓR TRZONU TRZUSTKI.

Ma szansę wykupić się od losu. Za 70.000,00 zł. Za kwotę, której nie ma… Bo jak można mieć otrzymując niespełna 1.100,00 zł renty zdrowotnej? Renty, która musi wystarczyć i na leki na chorobę wieńcową oraz osteoporozę oraz na pomoc dla studiującej jeszcze najmłodszej córki?


Hania wydawała się niezniszczalna. Opieka nad chorym mężem, równoległa z opieką nad tatą, wsparcie dla córek, miłość dla wnuczek – na wszystko znajdowała czas. Dbała o siebie, bo wiedziała, że musi być silna dla najbliższych. Gdy została sama, nie miała czasu na przeżycie żałoby… Diagnoza powaliła ją i jej najbliższych na kolana… Przecież była jak skała dla córek. Przecież 3 małe dziewczynki kochają ze wszystkich sił. Jak wytłumaczyć cztero- i dwulatce oraz sześciomiesięcznej dziewczynce że ich babuni niedługo zabraknie…? Że jedyną szansą na to, by babunia z nimi była, jest dobro innych ludzi…

Szansą Hani jest nowatorski, małoinwazyjny zabieg usunięcia nowotworu metodą NanoKnife. To metoda niszczenia komórek nowotworowych za pomocą prądu o wysokim napięciu. Aparatura NanoKnife oddziałuje prądem elektrycznym w postaci mikrosekundowych impulsów wysokiego napięcia na chore tkanki. Tę metodę leczenia nowotworów trzustki stosuje się w Polsce, lecz nie jest ona refundowana przez NFZ!
Hania jest po kwalifikacji do zabiegu. Kosztorys został przekazany do fundacji. Operacja musi odbyć się jak najszybciej, nie później niż do 15.12.2015.


Nie jest łatwo poprosić innych o pomoc szczególnie, gdy kwintesencją tej prośby są pieniądze. Ale czy na pewno chodzi o pieniądze? Tak, 70.000,00 zł to jedyna szansa Hani, by nie stała się kolejną daną statystyczna w zbiorze danych systemu opieki zdrowotnej finansowanej z NFZ. Jednak Hania chce walczyć o swoje życie i zdrowie. I wierzy, że dla większości ludzi życie ma wartość najwyższą. I że życie Hani jest tak samo ważne, jak życie każdego z nas.
Pomóc Hani można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “383 pomoc w leczeniu Hanny Piskorowskiej”
wpłaty zagraniczne:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP



wtorek, 3 listopada 2015

KOMUNIKAT - KRADZIEŻ TREŚCI BLOGA TO COŚ, NA CO NIE WYRAŻAM ZGODY

W ostatnich dniach dotarły do mnie informacje, że jedna z fundacji (sic!!!) bez mojej wiedzy i co najważniejsze - zgody wykorzystuje wpisy z bloga dla swoich potrzeb (nie mylić z potrzebami podopiecznych). Treści te są następnie powielane w apelach przez portal pośrednictwa płatności prowadzony w myśl przepisów ustawy o działalności gospodarczej, który usiłuje wmówić innym, że ich działalność ma charakter charytatywny.

Oświadczam zatem, iż treści zamieszczane przeze mnie w tym czy innych miejscach są moją prywatną własnością, chronioną prawem określonym w Ustawie z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Można ją pobrać tutaj: http://isap.sejm.gov.pl/Download?id=WDU19940240083&type=3 (Oficjalne źródło - Internetowy System Aktów Prawnych). 

Pozwolę sobie na zamieszczenie linka do innego blog gdzie autor bardzo jasno wyjaśnia czym jest kradzież wartości intelektualnej i jakie niesie za sobą konsekwencje http://aferkowo-male.blogspot.com/2013/09/poradnik-aferkowa-kradziez-wasnosci.html

Jedynymi organizacjami, które mają moją zgodę i pełną aprobatę na korzystanie z moich wpisów w całości lub ich fragmentów to Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym KAWAŁEK NIEBA oraz Fundacja i portal pomocowy SiePomaga.
Nie mam nic przeciwko udostępnianiu moich wpisów jako linków do nich, komentowaniu zgodnie z zasadami współżycia społecznego z zachowaniem szacunku dla ich bohaterów oraz mojej osoby. 

Tyle w kwestiach formalno - prawnych dla jasności.


wtorek, 20 października 2015

CHCIAŁBYM ZDĄŻYĆ ZOSTAĆ DZIADKIEM...

Mam na imię Stanisław. Mam 50 lat, żonę, syna i synową. Dzięki ciężkiej pracy udało mi się złożyć rodzinną firmę. Już mieliśmy żyć szczęśliwie i spokojnie. Miałem zostać dziadkiem, ale zły los w styczniu 2014 odebrał mi wnuczkę – urodziła się za wcześnie o 4 miesiące, była zbyt malutka, by przeżyć poza łonem mamy… Ale wierzę, że jeszcze zdążę zostać dziadkiem… Wierzę, choć mam RAKA TRZUSTKI… NIEOPERACYJNEGO dla medycyny standardowej … Jedyna moją szansą jest zabieg metodą Nano – Knife… Przeszkodą jest jego koszt – 70.000,00 zł. Ani ja ani moi najbliżsi nie mamy takiej kwoty, aby w dniu 30.10.2015 przelać ją jako zapłatę za zabieg … Dlatego zdecydowałem się poprosić o pomoc. Bo chcę żyć. I chcę zdążyć być dziadkiem.

W sierpniu 2015 roku z wyników kontrolnych badań profilaktycznych lekarz wyczytał, że poziom mojego cholesterolu jest podwyższony. No cóż, wiek, stres, niewłaściwa dieta… Przecież chyba większość moich rówieśników ma ten problem. Ponieważ pozostałe badania nie wykazały niczego niepokojącego lekarz przepisał mi leki, które miału unormować poziom cholesterolu i oczywiście zalecił dietę. Miałem opory – przecież zawsze byłem zdrowy, nie przyjmowałem żadnych leków. Ale przecież lekarz wie co mówi. Zacząłem stosować lek. Po pięciu dniach jego przyjmowania moje samopoczucie drastycznie się pogorszyło. Odstawiłem lek, ale nie przerwałem pracy. Zmusiła mnie do tego żółtaczka. Tak trafiłem do szpitala, gdzie w wyniku poszerzonej diagnostyki postawiono diagnozę: NIEOPERACYJNY GUZ TRZUSTKI. Dostałem wypis i skierowanie do onkologa ze wskazaniem przeprowadzenia biopsji. I tyle… Zostałem sam z moim (jak się wtedy wydawało) wyrokiem, ze swoim przerażeniem, zagubieniem, z moim strachem o przyszłość, o rodzinę. Odhaczono mnie w systemie jako kolejny przypadek. I tyle. 



Moi najbliżsi po pierwszym szoku zaczęli szukać. Tak trafili na informację nowatorskiej metodzie leczenia nowotworów trzustki – metodę Nano – Knife. To nowoczesna, małoinwazyjna metoda niszczenia komórek nowotworowych za pomocą prądu o wysokim napięciu. Aparatura Nano - Knife oddziałuje prądem elektrycznym w postaci mikrosekundowych impulsów wysokiego napięcia na chore tkanki. Tę metodę leczenia nowotworów trzustki stosuje się w Polsce! 

Dotarliśmy do lekarza, który z powodzeniem daje szansę na życie osobom z taką jak moja diagnoza. Dostałem kwalifikację do zabiegu. Ale… Koszt 70.000,00 zł - nie mamy szans wyłożyć tych pieniędzy od tzw. „ręki”. Może ktoś by powiedział „Sprzedaj firmę, dom, samochód”. A co potem? Ja chcę żyć, pracować i oddać innym to, o co dziś proszę. 

Wiem – kwota jest duża, czasu mało, bo 30.10.2015 powinienem stawić się w szpitalu. Dlatego chowam dumę do kieszeni i proszę – pomóżcie mi w mojej walce. Chciałbym być dziadkiem i mam taka szansę. Jeśli wygram z RAKIEM… 
Czasu jest mało, każda złotówka na wagę złota... Kochani czytelnicy i odwiedzający to miejsce, wystarczy 2,00 zł, 5,oo zł, a szanse na wygraną z RAKIEM wzrosną... 9 dni to i mało i bardzo dużo, jeśli wielu wykona niewielki gest wsparcia...

Pomóc Stanisławowi można dokonując wpłaty na konto:

Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”

Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “374 pomoc w leczeniu Stanisława Folta”

wpłaty zagraniczne:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP



poniedziałek, 12 października 2015

ODLEGŁOŚĆ NIE MA WPŁYWU NA BLISKOŚĆ...
DANI...

We wtorkowy poranek z włoskiego Ascoli wiatr przyniósł wiadomość... Dani zasnął na zawsze... 
Poznałam Go to dużo powiedziane, ale mimo to stał mi się niezwykle bliski. Ten numer mu nie wyszedł... Tak się nie robi Daniku...

8 lat temu 31- letni wówczas, pełen życia, witalności, szalonych pomysłów, tysiąca planów przystojny mężczyzna usłyszał diagnozę - SLA, stwardnienie zanikowe boczne. Diagnoza straszliwa, nie dająca najmniejszych szans, diagnoza, która uświadomiła Mu, że niewiele czasu na realizację planów  zostało.... 

Po czterech latach od diagnozy choroba "posadziła" Go na wózek. Ale nie odebrała najważniejszego - poczucia humoru, radości z każdej chwili, niezwykłej osobowości, cudownego uśmiechu. Uśmiechu, który rozjaśniał świat, który uwodził każdego, który zjednywał Mu sympatię kolejnych. 



Dani.. Uwielbiał horrory i kino niszowe, niskobudżetowe (o rany, jakie czasem t były gnioty), kochał grę w szachy. Dla relaksu oglądał Masterchefa. Mimo tego, że choroba odebrała u sprawność fizyczną, nie odebrała radości życia. Czerpał z każdej chwili, afirmował życiem. Kochał książki. Pisał opowiadania, planował swoją książkę. Jego twórczość była doceniona i nagradzana. 



Mniej więcej 2,5 roku temu los postawił na Jego drodze Polkę - Gosię. Miała pracować jako Jego opiekunka, ale została najlepszym przyjacielem, motywacją, kimś bardzo wyjątkowym. Mówiła o Nim "Szef", ale tak naprawdę Dani był jej "Paszczakiem", a ona Jego "Maupą". Dbała o Niego, gotowała frykasy, rozmawiała z Nim... Kochała Go. To dla niej zaczął  uczyć się polskiego (żałuję, że los nie pozwolił  mi usłyszeć Jego wykonania "Windą do nieba" czy "Batumi her Batumi").. Na koniec każdego dnia Jego "spadówa", takie ich osobiste "Dobranoc, do jutra Przyjacielu"... Nie powiedziałeś tego w poniedziałek...

A dzięki Gosi ja poznałam Daniego. To On i jego najbliżsi usłyszawszy, że polskie dziecko poszukuje ratunku w jednej z włoskich klinik wraz z Gosią szukali informacji, kontaktów, tłumaczyli dokumenty, jeździli na konsultacje lekarskie. Potem On przesyłał mi maile z plikami o nazwie "maupaaa", których treść dawała nadzieję... 





Dani - żartowniś, cudowny człowiek, fantastyczny kompan, Wojownik... Dziś Anioł... Choroba Go nie złamała ani nie pokonała... Po prostu poszedł odpocząć...

Niby był daleko, w innym kraju, dzieliła nas nie tylko odległość, ale i bariera językowa. A mimo to jest i zawsze będzie dla mnie kimś wyjątkowym... Kimś, kto zawsze będzie żył w moim sercu i w mojej pamięci... 
Daniku - jeśli kiedyś TAM się spotkamy, dostaniesz ochrzan.... Bo tak się nie robi, Paszczaku... Czekaj tam na nas, bo dzieli nas tylko czas... 

Żegnały Go tłumy... Przyjaciele, znajomi, uczniowie, dobrzy ludzie... Bo kochało Go wielu.. Tak jak pokochałam Go ja...



Pamięci Daniele Donati 02.10.1976 - 05.10.2015 [*]



wtorek, 6 października 2015

POWIEDZ GŁOŚNO STOP PRZEMOCY ...


Przemoc... To słowo w większości z nas wzbudza negatywne emocje. Myślimy o przemocy słownej, fizycznej, psychicznej, ekonomicznej, bo o tych rodzajach przemocy jest najgłośniej. Słyszymy o nich w mediach, słyszymy od znajomych, czasem niektórzy z nas doświadczają...
Tak. Przemoc jest zła. Ale czy ktoś pomyślał o tym, że może stać się ofiarami przemocy, gdy zachoruje? Ofiarami tych, do których w kwestii ratowania zdrowia i życia powinniśmy mieć pełne zaufanie??? Możemy stać się ofiarami przemocy ze strony systemu o nazwie "służba" zdrowia?

W lutym 2000 roku mój dziś prawie pełnoletni syn zachorował na rota wirus. Gdy w nocy 1,5 roczny maluch prawie przelewał się przez moje ręce zadzwoniłam po pomoc na pogotowie prosząc o karetkę z lekarzem. I to było pierwsze zderzenie z betonem. Pani dyspozytorka oświadczyła, że do bólu brzucha i wymiotów nie wyśle karetki (mimo, że ówczesna ustawa nakazywała wysłanie zespołu z lekarzem do każdego wezwania do dziecka do lat 3). Pokonałam beton informując, że z przyjemnością zapłacę za nieuzasadnione wezwanie, o ile powie mi to lekarz. Pan doktor po badaniu nakazał natychmiastowy transport do nieistniejącego już szpitala zakaźnego w moim mieście. Było po 4.00. Mój syn był pogodnym dzieckiem otwartym na ludzi, więc bez oporów pozwolił się zabrać pielęgniarce na oddział. Mnie nie pozwolono z nim pójść, bo "jest noc i wszyscy śpią". Kazano mi przyjechać rano. Byłam po 8.00. I weszłam na salę i zobaczyłam moje dziecko na sali z innym dzieckim i jego mamą... Tylko, że moje było przywiązane bandażem do łóżeczka, przerażone, zapłakane... Wystraszone jak zwierzątko... I usłyszałam słowo "Mama" pełne nadziei, że go uratuję... Dziś, gdy to piszę targają mną takie same emocje jak wtedy. I te same łzy stoją w oczach. Bo mam przed nimi ten obraz mojego przerażonego dziecka. Na stanowcze żądanie wyjaśnień usłyszałam: "Bo sobie kroplówkę wyrywał". Nie dałam się wyrzucić z oddziału. Mój syn długo potem jeszcze krzyczał w niebogłosy na widok osoby ubranej na biało... To była PRZEMOC. Wobec mnie i wobec mojego dziecka. Przemoc ze strony "służby" zdrowia... Moje dziecko miało "tylko" rota wirus, ale dla mnie to był dramat..



Minęło prawie 17 lat... I co? I jest gorzej. Pomagam dzieciom, wspieram ich rodziców. I wiem co przeżywają, wiem czego doświadczają. Na całym świecie rodzic może być przy dziecku w trakcie całego leczenia - od chwili przekroczenia progu szpitala do chwili jego opuszczenia. Może być przy narkozie, może być przy wybudzeniu. Nikt nie zabrania mu towarzyszeniu dziecku podczas zabiegów, zastrzyków, wymiany portów czy zwykłego USG. Ba - rodzić na oddziale dostaje obiad! Obowiązkowo! 
Rodzic jest wyczerpująco informowany o stanie dziecka, uzyskuje odpowiedź na każde pytanie, dostaje informacje o leczeniu standardowym i "niestandardowym" (tak się nazywa to komercyjne dla nas - ludzi płacących haracz do NFZ w wysokości, która pozwoliłaby nam całej swojej rodzinie zapewnić opiekę wszystkich specjalistów w prywatnym szpitalu 24 h/doba - leczenie).
Jeśli uda się rodzicowi być z dzieckiem w trakcie leczenia szpitalnego warunki w jakich żyje czasem miesiącami urągają godności człowieka. Spanie na podłodze na karimatach czy materacu to luksus. Łóżko to ewenement. Najczęściej jest krzesło. Dostęp do umywalki w łazience oddziałowej to często jedyny luksus. 
Godzina 6.00 rano wpadaj boginie mierzyć temperaturę nie patrząc na to, że dziecko całą noc zmagało się z bólem, który usiłował swym dotykiem zniwelować choć odrobinę rodzic, zasnęło godzinę wcześniej. Jest fukanie, burczenie, nawet kopanie śpiącego na podłodze umęczonego rodzica.
Dziecko w trakcie agresywnego leczenia nie ma szans na bycie z mamą czy tatą. Przestraszone i obolałe jest skazane na łaskę i niełaskę zamaskowanych fartuchami i maseczkami sfrustrowanych ludzi, którzy traktują je w większości przedmiotowo. a przecież to czuły dotyk rodzic, jego kojący głos jest najlepszym lekarstwem, gdy coś boli, gdy jest źle...
I najczęściej trzeba za to jeszcze zapłacić... 15,00, 20,00 zł na dobę ... 

Jest diagnoza. "Bogowie" ją obwieszczają. Zaczyna się leczenie. Trwa 3 tygodnie, 6 miesięcy, rok, lata... Rodzice usiłują pytać o alternatywy, szukają wsparcia, nadziei... Co dostają? Traktowanie jak kogoś niższej kategorii... Jak "Bogowie" zechcą - będzie konsultacja, jeśli nie - nie będzie. Wiecie co jest najgorsze? Gdy rodzic usłyszy od "Bogów", że nie mają alternatywy dla nieskutecznej, stosowanej dotąd terapii... Rodzic, który szuka nie słuchając "Bogów", który dociera do ośrodków poza krajem osobiście lub za pośrednictwem innych czasem jest wręcz przez "Bogów" szykanowany, straszony, nawet policją... Jeśli przetrwa, nagle dowiaduje się, że nieoperacyjny dotąd wg "Bogów" guz nowotworowy spokojnie można zoperować w polskich ośrodkach, że nowatorskie terapie przechodzą już kolejne dzieci z powodzeniem, więc po co szukać "przypadkowych" ośrodków na świecie".  Osobiście znam TRZY takie przypadki olśnienia u "Bogów"... 

I takie przykłady można mnożyć.
Gdy trafimy do szpitala my lub nasi bliscy wpadamy do tygla systemu. Dla niego i urzędników nim zarządzających przestajemy być ludźmi. Stajemy się numerem PESEL, elementami zbioru danych statystycznych. Nie liczą się nasz uczucia, nasz strach, przerażenie, bezsilność... Liczą się pieniądze, które dzięki systemowi pozostaną w kasie NFZ...
To jest PRZEMOC. Przemoc wobec tych, którzy są w tym momencie słabsi.
I przyszedł czas, gdy ktoś krzyknął "DOŚĆ!!! STOP PRZEMOCY W SŁUŻBIE ZDROWIA"

23 października to dzień moich urodzin. Postanowiłam je uczcić inaczej niż dotąd. O godz. 12.00 stanę wraz z innymi by głośno przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, lekarza powiedzieć, że nie zgadzam się na PRZEMOC. I zachęcam każdego do takiej decyzji. 
Może ktoś powie"Po co?". "To nic nie da", "Mnie to nie dotyczy". Czy na pewno?