poniedziałek, 12 września 2016

MATI...

05.01.1997 - 12.09.2016 (*)



Ile razy człowiek może rozsypywać się na kawałeczki, a potem sklejać znów do kupy? Wiele razy...


Dziś odeszła Martyna - dziecko, bo co z tego, że miała 19 lat. Była dzieckiem. Potwornie doświadczonym, z ciałem pooranym bliznami wskutek walki z potworem. Większość nie widziała tych blizn, bo przykrywałaś je ubraniem i uśmiechem, najpromienniejszym z możliwych. 

Martyna - Wojowniczka, która w dorosłość weszła w piekle onkologii walcząc z potworem. Nie poddawała się nawet na chwilę. Chciała żyć. Rak zabrał jej wiele - najpiękniejsze lata życia, pasję, beztroskę przypisaną młodości. Ale ona stawiała mu czoła raz za razem, upadał i znów się podnosiła. Czy się bała? Tak. Bała się bardzo, bo miała świadomość siły przeciwnika. Poznała jak bardzo jest podstępny i nieprzewidywalny, jak potrafi się przyczaić i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. 
Wiele razy płakałaś przez rówieśników, którzy nie rozumieli tego, co Cię spotkało. Wybacz im Mati, głupota jest jednym z przywilejów młodości. Ty musiałaś dojrzeć o wiele szybciej niż oni. Dziś na pewno żałują swoich słów. 

Mimo potworności, które były Twoją codziennością w każdej chwili wolnej od onkologicznego piekła starałaś się czerpać z życia garściami. Jakbyś wiedziała, że Twój czas tutaj jest krótki. O wiele za krótki. Bo żyłaś za krótko. O całe życie za krótko.

Twoja siła charakteru zarażała, dawała moc. Dziś każde słowo pocieszenia dla Twoich najbliższych - mamy, taty, siostry, babci i dziadka, Mateusza brzmi banalnie. Bo jak pocieszyć zrozpaczona matkę, jakich słów użyć, by ulżyć oszalałemu z bólu ojcu? Nie ma takich. Bo gdyby miłość mogła uzdrawiać, a łzy wskrzeszać, dziś na pewno byłabyś z nami. Ale wiedz Szefowo, że w moim sercu i pamięci będziesz już na zawsze. Wierzę, że tam, gdzie jesteś jesteś szczęśliwa. Gdziekolwiek to jest. Wierzę, że to miejsce bez bólu, strachu, cierpienia. Bez sarcoma synoviale. Czekaj tam na nas Aniele. Bo dzieli nas tylko czas...



Dziś, o 12.32 wybrzmiała ostania syrena w tym meczu... Mati poszła odpocząć powiększając grono Aniołów...

Do zobaczenia moja piękna, dzielna Wojowniczko (*)
<3





środa, 7 września 2016


MY WAY


Każdego ranka fb pokazuje mi wspomnienia sprzed lat.
Od kilku dni przypomina mi, że ponad rok temu w moje życie weszła nazwa "NANOKNIFE". - metoda leczenia nieoperacyjnych guzów trzustki i wątroby. Nieoperacyjnych, bo są położone na strukturach krytycznych dla ludzkiego życia. Jakby sam nowotwór to było za małe zagrożenie...
Od tamtego czasu niemal codziennie rozmawiam z kimś, kto potrzebował lub potrzebuje pomocy w walce z tak położonym guzem nowotworowym. Nikt, kto nie rozmawiał nigdy z ludźmi, którzy stanęli oko w oko z taka diagnozą - ludzi, którzy usłyszeli, że rokowania dla nich lub ich najbliższych to 3 do 6 miesięcy życia - nie ma pojęcia ile w ich głosach jest rozpaczy, strachu, łez i bólu, zażenowania, wstydu, że musza prosić, lęku, że się nie uda. Bo diagnoza powala ich na kolana, ale wiedzą, że jest metoda, która może dać szansę pod warunkiem, że chory zapłaci za nią nawet 70.000 zł, których najczęściej nie ma. Dla wielu brzmi to jak przypieczętowanie wyroku.
Przez ostatni rok dzięki Wam udało się wielu z nich przywrócić nadzieję, bo wspólnie daliśmy szansę tym życiom. 
Nie zawsze się udało. Bo przez ten rok moje serce pękło kilka razy na wieść, że kolejny z Wojowników poszedł odpocząć. Grześ, Jacek, Staszek, Pani Halinka, Pan Stanisław, Pan Leszek, Pan Kazimierz, a jutro pójdę pożegnać Elę. Czasem nie zdążyliśmy, czasem nasza mobilizacja dała szansę zbyt późno, czasem los zadecydował, że mimo wszystko choroba z nas, a przede wszystkim z Nich zakpi i pokaże, że ona rządzi..
Ale wspólnie mamy też sukcesy. Ich ucieleśnieniem jest Anetka, Pani Hania, Pani Wiesia, Pan Samuel, Pani Ewa, Pani Karolina, Pani Jadwiga, Pani Beata czy Pani Elżbieta, Boguś - oni dostali szansę dzięki Wam i dziś są górą w tej walce o życie. Bo NanoKnife dał im szanse.

Ten rok zaoowocował też tym, że dzięki cudownym ludziom dziś chorzy z nieoperacyjnymi zmianami nowotworowymi trzustki i wątroby dostają szansę na NanoKnife w CSK WUM na Banacha. Projekt rozwija się, koszty zabiegu udało nam się obniżyć do 35.000 zł i są to koszty jedynie materiałów zużywalnych, jakimi są elektrody do nieodwracalnej elektroporacji. Ale to wciąż pieniądze, których czasem ci, którzy do mnie dzwonią nie mają. Rozpacz jest taka sama jak zawsze - życie kosztuje konkretną kwotę. Może nie są to miliony, ale uwierzcie - zebranie kilkudziesięciu tysięcy złotych dla osoby dorosłej to o wiele więcej pracy i zaangażowani niż zebranie kilkuset tysięcy, czasem kilku milionów dla dziecka. Wielu udaje, że nie dostrzega tych próśb. Nie wiem dlaczego. Bo przecież życie ludzkie ma wartość najwyższą i nie ważne czy ma lat 2 czy 62. Wiele razy usłyszałam pytanie od tych Wojowników; "Czy mam prawo prosić o pomoc, skoro tylu młodych walczy?". Co byście odpowiedzieli takiej osobie? Bo dla mnie odpowiedź jest oczywista. TAK! Bo ta osoba to czyjś ojciec, czyjaś matka, czyjś syn i czyjaś córka, czyjś brat lub siostra, czyjś mąż i czyjaś żona. Ukochana, najbliższa, jedyna, niepowtarzalna i niezastąpiona osoba. Macie takie osoby wśród swoich bliskich? Ja mam. Mam babunie, która ma 90 lat, mamę, tatę, brata, męża, jego najbliższych, syna. I nie wyobrażam sobie, jak będzie, gdy kogoś z nich zabraknie. A Wy?
Dlatego prosiłam, proszę i będę prosić (choć wiem, że wielu ma tego dosyć) - nie odwracajcie wzroku od tych apeli. Za każdym z nich stoi człowiek w obliczu potencjalnie śmiertelnej diagnozy. Człowiek, któremu wspólnie możemy dać szansę, a jego najbliższym radość bycia razem.

To moja własna droga, czy się to komuś podoba czy nie. Moje życie i mój wybór. Wiem, że jest słuszny.



czwartek, 1 września 2016

BIESŁAN, 12 LAT TEMU


1 września... 77 lat temu Niemcy napadły na Polskę rozpoczynając w ten sposób 6-cioletnią gehennę milionów ludzi.
Dziś dzieci mniej czy bardziej radośnie wróciły do szkoły...
Ale dziś też jest jeszcze jedna rocznica... Łączy ze sobą i wojnę i dzieci wracające po wakacjach do szkoły...

1 września 2004 w Biesłanie w Północnej Osetii (Rosja) na rozpoczęcie roku szkolnego przyszli terroryści... Ponad 1000 osób - dzieci i ich rodzice stali się zakładnikami bezwzględnych ludzi... Ponad 300 z nich zginęło... Ponad 700 zostało rannych... Rany psychiczne pewnie nie zagoją się nigdy... Pamiętam... I wciąż czuję ten sam strach, bo przecież źli ludzie mogą pojawić się wszędzie, w najmniej spodziewanym momencie. I mogą bez wahania zburzyć poukładany, pozornie bezpieczny świat każdego z nas...