sobota, 26 września 2015

JULIA... 200.000,00 zł - TYLE KOSZTUJE ŻYCIE...


Czasem tak myślę, że tego cierpienia nie jestem w stanie przeżyć… Julka to dziewczynka z moich rodzinnych stron... Pierwsza wiadomość  i diagnoza, jaka usłyszeli rodzice - guz nie jest złośliwy... Druga zwaliła z nóg - jego umiejscowienie i tempo wzrostu zabije dziewczynkę... Jest szansa, w niemieckim Essen, ale za 200.000,00 zł... Poznajcie Julcię - 6-ciolatkę, której glejak odbiera dzieciństwo, a chce odebrać również życie...

Gdy trwam przy jej łóżeczku i widzę mnóstwo rurek podłączonych do maleńkiego ciałka, bladziutką twarzyczkę i gołą główkę, na której nie ma już włosków, czuję jak moje serce ściska się w niewyobrażalnym bólu, a strugi łez ciekną mi po policzku bez opamiętania…
Noc, głęboka cisza okrutnego oddziału onkologii szpitalnej, córeczka śpi, ale dla mnie już nigdy nie będzie spokoju nocnej ciszy, ja cały czas słyszę te słowa, które jakby ktoś ostrzem wyrył w moim sercu „pani córeczce pozostało kilka miesięcy życia, może lat…”
Modlę się z całych sił, aby nie była to prawda, wsłuchuję się w jej oddech i błagam, aby pozostał na zawsze…
Julia ma zaledwie 6 lat i do czasu wykrycia choroby była zdrowym dobrze rozwijającym się dzieckiem, biegała roześmiana i bawiła się jak inne dzieci. We wrześniu 2014r. wraz ze swoimi rówieśnikami poszła do zerówki. Bardzo chętnie chodziła do szkoły. Pani wychowawczyni niejednokrotnie ją chwaliła, że jest mądrą i grzeczną dziewczynką.



Na początku lutego nasza córeczka złapała zapalenie płuc. Pojechaliśmy do lekarza rodzinnego, który zaobserwował niepokojące drgnięcie oka i skierował nas do ICZMP w Łodzi do poradni neurologicznej.
I właśnie tam TK głowy wykryło GUZ MÓZGU i WODOGŁOWIE! Nie docierało to do mnie, co usłyszałam, czułam jak nogi się pode mną uginają, chciałam żeby był to tylko zły sen, z którego za chwilę się obudzę, ale to była prawda i to najbardziej okrutna, dalej były już łzy…
24.02.2015r. lekarze zapewnili nas, że konieczna jest natychmiastowa operacja odbarczenia płynu mózgowego przez założenie zastawki i usunięcie guza. Niestety po 8-godzinnej operacji okazało się, że został założony tylko dren odprowadzający nadmiar płynu, co było dla nas niepojęte. Zaczęliśmy się modlić całą rodziną i ze znajomymi. Zamówiliśmy mszę św. w intencji zdrowia naszego dziecka…
To była najdłuższa noc w życiu. Po operacji córeczkę przewieziono na odział intensywnej terapii, na którym przez 5 dni była w śpiączce farmakologicznej. Po wybudzeniu Juleczka poznała nas od razu i uśmiechała się, lecz w jej oczkach było widać mądrość i strach jaki ją ogarniał, bo jak na 6-letnie dziecko zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje lepiej niż starsze dzieci z szpitala….
Niestety jak każda operacja wiąże się z ryzykiem, tak i u naszej córki wystąpiły powikłania. Julii nie można było odłączyć od respiratora. Wykonano kilka niefortunnych prób i namówiono nas na założenie rurki tracheostomijnej. Musieliśmy wyrazić na to zgodę jak i na szereg innych zabiegów. Były to dla nas bardzo trudna decyzje, lecz dzięki nim oddech powrócił, ale był to dopiero sam początek okrutnego leczenia… Zawsze bałam się oddziału onkologii szpitalnej. Wiedziałam, że to miejsce największego bólu i strachu przed utratą osób, które się najbardziej kocha. Nigdy nie myślałam że właśnie ONKOLOGIA DZIECIĘCA stanie się naszym drugim domem, a płacz matek z korytarza, które straciły swoje dziecko, będzie mi towarzyszył w środku nocy…
Guz mózgu sprawia, że nasza Juleczka ma problemy z połykaniem i chodzeniem, jest karmiona za pomocą sondy dożołądkowej i porusza się na wózku inwalidzkim, gdyż sama traci równowagę. Wciąż łapie infekcje przez rurkę tracheostomijną, a spadki morfologii wymagają przetaczania krwi…


Badanie histopatologiczne dało ostateczną diagnozę - GANGLIOGLIOMA (GLEJAK 1 STOPNIA)! Był to dla nas kolejny cios i właśnie wtedy padły słowa lekarza, których nie zapomnę nigdy „pani córce pozostało kilka miesięcy życia, może kilka lat, jest to choroba nieuleczalna, a chemioterapia ma na celu zatrzymać wzrost guza, a i to nie jest pewne….”. Dalej już nic nie słyszałam, mój płacz zagłuszył wszystko na długo, bardzo długo…
W fali najgłębszej rozpaczy szukaliśmy nadziei i znalazła się!!! Julia została zakwalifikowana do PROTONOTERAPII w zagranicznej klinice i jest to wielka szansą na ratowanie życia naszej córeczki! To leczenie zapewnia precyzyjne dostarczenie odpowiedniej dawki promieniowania do nowotworu, jednak nie jest jeszcze wprowadzone w Polsce, więc to kolejna wielka przeszkoda. Cena za szansę na życie naszej Juleczki to ok. 200.000zł. Bez pomocy nie mamy najmniejszych szans na uzbieranie takiej sumy…
Ja już wiem co to jest największe cierpienie – to kiedy w jednej chwili możesz stracić osobę, którą kochasz bardziej niż cokolwiek na tym Świecie – własne dziecko. Dla mnie – mamy, Juleczka jest sercem mojego serca, bez którego czuję, że nie potrafiłoby ono bić. Dlatego każdego w duszy proszę o zrozumienie i ratunek, aby choroba nie odebrała nam jej na zawsze…
Pomóc Julii można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem: “290 pomoc w leczeniu Julii Pogorzały”
wpłaty zagraniczne:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP


czwartek, 24 września 2015

PAULINA, ta od neuroblastomy - DOBRY CZŁOWIEK...

.
"Dobry człowiek jest jak małe światełko. Wędruje poprzez mroki naszego świata i na swej drodze zapala zgaszone gwiazdy"

Dziś chcę Wam opowiedzieć o Paulinie. Tej od neuroblastomy... 

Jak ją poznałam? W śnie szaleńca. Dosłownie. Rok temu zgłoszono mnie do pewnego konkursu. Ją też. Do półfinału przeszło 1500 osób. My również. Zaczęłam dostawać wiadomości typu: "Zobacz jakie ma parcie na szkło". Zaczęto mnie szczuć na nią. Nie, nie traktowałam Pauliny jako mojej konkurencji. Ona robiła swoje, ja swoje. A konkurs...? Ot, komercyjna akcja propagandowa dla podniesienia prestiżu pewnej medialnej fundacji, dla której walka o onkologicznych jest mało atrakcyjna z uwagi na niepewność rokowań. Niestety  - usuwanie barier architektonicznych (nie ujmując niczego takim inicjatywom) wygrywa z walką o życie z rakiem.

W wyniku splotu pewnych okoliczności w prywatnej korespondencji zaczęłyśmy rozmawiać O wszystkim. I okazało się, że poznałam kogoś wyjątkowego, kogoś, kto dla mnie dziś jest wzorem do naśladowania. Takim chyba niedoścignionym. Ale namacalnym.

Neuroblastoma - niezwykle zjadliwy nowotwór wieku dziecięcego. Zbiera swe straszliwe żniwo nie patrząc na swoje ofiary. Paulina wypowiedziała mu wojnę. Nie, nie musiała - jej dziecko jest zdrowe. Ona po prostu poczuła, że ktoś musi zawalczyć o te dzieci. Bo ich rodzice sami sobie sami nie poradzą. To ona dotarła dzięki współpracy z Natalią do specjalistów we Włoszech i Niemczech. To ona załatwia tłumaczenia dokumentów, to ona wysyła maile po nocach. Poderwała do wspólnych działań grupę fantastycznych ludzi, dla których priorytetem jest uratowanie życia, bez względu na cenę. To ona swymi działaniami do dziś zebrała kwoty liczone w milionach złotych na sfinansowanie terapii immunologicznych dla tych dzieciaków, na które nasi specjaliści z uwagi na związane przez NFZ ręce muszą położyć przysłowiowy krzyżyk.

To ona wywalczyła w swej determinacji rozpoczęcie leczenia anty - GD2 w podstawowym protokole w kraju. Ale na tym nie poprzestała. 
To ona dotarła wczoraj do przewodniczącego Komisji Zdrowia w Sejmie RP, by przegłosować poprawkę do art. 37 k Prawa Farmaceutycznego. 

To ona upada psychicznie po każdej wizycie na VII pietrze CZD.
To ona cierpi po każdej informacji, że kolejny Wojownik został Aniołem.

Ona. Matka. Żona. Kobieta. Jest osobą o niezwykle twardym charakterze. Córka powstańca i lekarza. Osoba o niezwykle wysokich standardach moralnych. Sól w oku hejterów i oszołomów, którym jej skuteczność i determinacja staje kością w gardle. 

Ona - ta o neubroblastomy, która wielokrotnie pomagała mi wstać z kolan, pozbierać się i stanąć do walki o innych z nowymi siłami.

Paulina - moja mentalna starsza siostra. Mam nadzieję, że kiedyś zbliżę się w tym co robię do niej. Wiem, że zawsze mogę do niej zadzwonić, zawsze mi pomoże, zawsze da kopa w tyłek, gdy sytuacja tego wymaga.
Paulina - dzięki! Za to że jesteś i za to, że mam zaszczyt Ciebie znać i wspólnie z Tobą stawać na tym trudnym froncie w walce o innych.


Czy Paulina jest gwiazdą? Nie. Ona jest całą konstelacja gwiazd. Droga Mleczną dla tych, których pochłonął mrok choroby dziecka. Kasjopeją onkorodziców. Pełną determinacji Wielką Niedźwiedzicą walczącą o tych najsłabszych.


piątek, 11 września 2015

MECZ  O ŻYCIE ... DRUGA KWARTA... CZY ZDĄŻYMY?


Drodzy czytelnicy. Znacie już Martynę. Ci co nie zdążyli poznać - zapraszam http://motyleaniolowiewojownicy.blogspot.com/2015/04/martyna-i-jej-mecz-o-zycie.html

Czkała. Tak długo czekała, aż ktoś da "zielone światło". Da nadzieję, podsyci wiarę. Tyle razy przychodziło zwątpienie. Każda kolejna tomografia, która mówiła, że niechciany lokator w jej płucach ma się całkiem nieźle podcinała skrzydła. Były różne myśli - ze skrajności w skrajność. Nieustanny strach, ból, cierpienie fizyczne i psychiczne. Pytania: "Dlaczego mnie to spotyka?", "Czy się wyleczę?", "Czy przeżyję?". Gdy jej rówieśnicy chodzili do szkoły, na imprezy, tańczyli w dyskotekach, ona zmagała się ze skutkami chemioterapii. Osiemnastkowy tort zastąpił powieszony worek z chemią, z którego trucizna sączyła się do jej żyły i rozchodziła się po jej organizmie siejąc spustoszenie, zabierając godność, siłę, poczucie bezpieczeństwa.
Koszykarski parkiet, który tak kochała musiała wbrew własnej woli zamienić na łóżko szpitalne na jednym chyba z najbardziej przerażających oddziałów, na onkologiczne piekło.
I nagle, po miesiącach poszukiwań, pytań, wysyłanych na cały świat próśb i błagań o szansę ktoś tę szansę dał. I światełko nadziei rozbłysnęło, ale niemal natychmiast przygasło. I myśl, znów ta sama "Czy mam szansę?". 
Nie, nie chodzi o to czy lekarze zgodzą się operować. Chcą i czekają na nią w niemieckim Aachen. Ale warunek jest jeden - wpłata 40.000,00 Euro + koszt pobytu przez 40 dni ok. 6.500,00 Euro. Jak najszybciej, nie później niż do 5 października. To za niespełna miesiąc... Tak chcę Wam o niej znów opowiedzieć... Przeczytajcie... I dołączcie do jej drużyny. Nie trzeba wiele, mały gest wystarczy. Ważne y wykonało go wielu..


Czy potrafisz uśmiechać się przez łzy? Ja potrafię i wychodzi mi to już bardzo dobrze. Gdy spytasz kogoś z czym kojarzy się wiek 16 lat powie młodość, radość, sport, początek życia z wspaniałymi możliwościami…. Mi ten wiek i każdy kolejny kojarzy się tylko z cierpieniem kolejnych kropli chemioterapii, które przelewają się przez ciało niszcząc je od środka…, a najbardziej kojarzy mi się z bólem i to tym wewnętrznym, że wszystko Ci jest zabrane, że już nie masz planów i możliwości, tylko trwasz bez końca w wielomiesięcznym więzieniu jakim jest łóżko szpitalne, włosy zbierasz garściami, aż w ogóle już ich nie ma… a Twoje serce przepełnia strach i niesamowity bunt… bo wszystko w Tobie krzyczy, że jeszcze nie czas, nie pora by odchodzić, jeszcze tyle chciałabym przeżyć, zobaczyć, poznać, a wyniki badań mówią, że mogę nie zdążyć…
Ale od początku… Mam na imię Martyna, a to moja historia:
Marcin Gortat... Maciej Lampe... NBA... Wszyscy znają te nazwiska, tę ligę... Ale ciekawe czy wiedzą co to jest sarcoma synoviale? Ilu rozumie tę nazwę?
Pewnie niewielu. Ta nazwa to łacińskie określenie NOWOTWORU ZŁOŚLIWEGO TKANEK MIĘKKICH... czyli tego, który odebrał mi wszystko…
Styczeń 2013. Miałam wtedy 16 lat, chodziłam do szkoły, biegałam na treningi, grałam w kolejnych meczach. Przygotowywałam się do egzaminów gimnazjalnych i egzaminu na sędziego koszykarskiego. Koszykówka to moja pasja, moje życie, marzenie i plan na przyszłość. Wiedziałam, że muszę dobrze napisać kwietniowy maraton egzaminacyjny, żeby dostać się do wymarzonej szkoły sportowej. "Mamo coś mnie uwiera w nodze". Niby nie boli, ale coś tam jest, coś jak fasolka. "Pewnie uderzyłaś się na treningu lub podczas meczu"…
Dyskomfort nie mijał. Lekarz rodzinny w lutym skierował mnie na reumatologię, gdzie w badaniu rezonansem stwierdzono naczyniak i wyznaczono termin jego usunięcia na 24 marca. Miało być po wszystkim... Ale zły los postanowił rozgościć się w życiu moim i najbliższych. Postanowił pokrzyżować wszystkie plany... Postanowił, że od tej pory on będzie decydował o tym co i gdzie będę robić... Zdecydował, że zajmie miejsce koszykówki, że teraz to tylko o nim będę myśleć, z nim będę żyć i uwzględniać go we wszystkich swoich planach i zamiarach... Przybrał imię maziówczaka... Sarcoma synoviale...
W dniu, kiedy pisałam pierwsze egzaminy, których wynik miał zadecydować o moim dalszym życiu mama odebrała telefon ze szpitala: "Natychmiast wracajcie To RAK! Czekamy na onkologii!". Moja mama nie wiedziała jak mi to powiedzieć - młodej dziewczynie, sportowcowi? Nie zgodziłam sie. Mówiłam, że muszę napisać egzaminy, dopiero po nich zajmie się potworem, który zaprosił mnie do meczu o życie. Połowa kwietnia. Onkologia.. Badania - szpik czysty, płuca czyste, miednica czysta. Trzeba tylko wyciąć resztę guza z marginesem... Diagnoza potwierdza podejrzenie - maziówczak, grupa wysokiego ryzyka 3 stadium...
Od zawsze miałam duszę zawodnika, który od lat walczy o zwycięstwo... Do tej pory robiłam to wspólnie z koleżankami z drużyny. Teraz muszę walczyć indywidualnie... Stawka jest wysoka, wiedziałam o tym. Ale wiedziałam też, że nie poddam się bez walki. Parkiet koszykarskiego boiska zmienił się w ring oddziału onkologicznego... 13 maja 2013 - pierwsza chemia...Od razu mega.. 8 bloków, cykl za cyklem.. Leczenie jest koszmarne...18 lipca operacja wycięcia pozostałości po guzie.. Lekarze mówią, że w wyciętym marginesie nie ma komórek nowotworowych. To dodaje sił do walki... Początek września - Wrocław.. Radioterapia, 28 naświetlań. Powrót na oddział w Olsztynie.. Kolejne cykle chemioterapii... i niesamowite zmęczenie fizyczne i psychiczne… Ale nie poddałam się... Bo czułam, że każdy dzień przybliża mnie do końca onkologicznego piekła. I walczyłam. Jak Wojownik... Zaciekle i bezkompromisowo... Ponad 28 cykli chemio terapii, ponad rok w szpitalach z króciutkimi pobytami w ukochanym domu... I jest! 3 października 2014 - KONIEC LECZENIA!!! Radość. Ogromna!!! Wracają plany na przyszłość. Szkoła, sport, koszykówka... Jeszcze tylko badania kontrolne.
15 października 2014... TK. Noga czysta! Wielkie UFFF! Jeszcze tyko płuca... I. tu.. LICZNE GUZKI!!!!....Ponad 20... Na początek pocieszenie, że to nie musi być wznowa, to może być "tylko" grzybica lub gruźlica.... Ale dalsze badania wykluczają to podejrzenie. TO WZNOWA!! SARCOMA SYNOVIALE WRÓCIŁ!!!.. I zaatakował wielokrotnie mocniej... Wtedy naprawdę chciałam się poddać, z całych sił nie chciałam wracać na ten koszmarny oddział, znów przechodzić przez piekło chemio- i radioterapii, zabiegów i operacji... Bałam się... Ale w tym wszystkim jest rodzina, jest mama, moja opoka która nie pozwala poddać się w walce i gdy widzę jej miłość wtedy właśnie przychodzi ten uśmiech przez łzy, jest szczery, bo ją tak bardzo kocham i nie poddam się właśnie dla niej… W sercu mam duszę Wojownika, więc wiem, że znów mimo wszystko muszę stawić czoło przeciwnikowi po raz kolejny: "OK! Pierwsza kwarta dla Ciebie, ale są jeszcze trzy. Przegrana kwarta nie oznacza przegranego meczu". Wstaję!
Od 13 grudnia przebywałam na oddziale onkologii w Olsztynie. W tym czasie byłam w domu jedynie na trzech krótkich przepustkach. 



Rodzice szukali dla mnie ratunku wszędzie. Byli w CO w Warszawie - nic nowego nie usłyszeli. Trzeba chemii, trzeba radioterapii, ale jeśli guzy nie zostaną usunięte, choroba będzie jedynie zaleczona i może wrócić w każdej chwili... Tylko, że w Polsce powiedzieli, że guzy są nieoperacyjne.. więc nic mi już nie proponują… Dlatego rodzice postanowili poszukać szansy na ratowanie mojego życia za granicą…. I znalazła się!!! Wybitny onkolog z kliniki w Aachen chce się podjąć leczenia!!! – dwie operacje usunięcia guzów z płuc i radioterapia – to moja nadzieja, abym została z Wami i zagrała jeszcze mecz, pewnie wtedy już nie jeden… Niestety przeszkodą są koszty – 180.000zł to cena za szansę na moje życie… Kwota jest ogromna i wiem, że bez pomocy na pewno nie damy rady…
Chciałabym aby mój wiek nie kojarzył się tylko z bólem, strachem, łzami i odebranymi chwilami młodzieńczych lat… Mam duszę i wolę walki i skoro tyle już wytrwałam to wiem, że te rozgrywki nie są jeszcze zakończone… Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy mój uśmiech nie będzie musiał tłumić płynących łez…, bo tych łez już nie będzie, zostanie radość, ta szczera, ze zwycięstwa nad tym, który zabrał mi już zbyt wiele…

Zapraszam wszystkich do drużyny na mecz o moje życie…

Jak pomóc Martynie?
Wystarczy darowizna na jej subkonto w Fundacji Kawałek Nieba http://www.kawalek-nieba.pl/html/martyna_k_.html

Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem:
“318 pomoc w leczeniu Martyny Koszewnikow”
wpłaty zagraniczne:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP


Albo wysłać sms na numer 72365 o treści S2972 koszt 2 zł + VAT (gdybyście wysyłali z zza granicy poprzedźcie nr 0048:) )

Kochani! Być może to jedyna szansa. Nie pozwólmy by się zmarnowała. Szefowa (bo tak ją nazywam) zasługuje na to, by zacząć korzystać z przywileju bycia młodym, by móc czerpać z życia garściami. I tylko wspólnie możemy jej w tym pomóc. Czas nie jest sprzymierzeńcem Mati, ale dzięki nam może z nim wygrać

Za każdy gest wsparcia dla tej akcji dziękuję Wam z całego serca<3

wtorek, 8 września 2015

JEST TAKI RODZAJ SZCZEGÓLNEJ MIŁOŚCI...
DZIADZIŚ.... 


Kilka dni temu poznałam Dagmarę. Nie, nie osobiście. Zwróciła się do mnie z prośbą. I opowiedziała o swoim Tacie Jacku. Najukochańszym i najważniejszym mężczyźnie w życiu jej 1,5 - rocznej córeczki Lenki. Człowieku, którego chce jej odebrać choroba... Dla którego jest ratunek o ile znajdą się ludzie o wielkich sercach... I niezwykłej wrażliwości...
Przeczytajcie opowieść o Dziadzisiu...





Jest taki rodzaj szczęścia, którego nie da się opisać słowami, widzę to w jego oczach, gdy słyszy tupot małych stópek lub gdy maleńkie rączki przewieszone na jego szyi przytulają go najmocniej jak tylko potrafi półtoraroczna dziewczynka…

To mój tata, a od niedawna również ukochany „Dziadziś” dla mojej córeczki, którego wzywa tak setki razy dziennie, a on przybywa na każde wezwanie swojej Księżniczki...
On zawsze był przy mnie, trwał przy łóżeczku, kiedy byłam mała, ocierał łzy, gdy płakałam, nosił mój tornister do szkoły… To moja ostoja i opoka, bo jest zawsze blisko w najtrudniejszych momentach życia…
Gdy usłyszałam słowa lekarza, że zostało mu 3, może 6 miesięcy życia w moim sercu coś pękło, chciałam krzyczeć, tupać nogami z niezgody jak małe dziecko, bo przecież to mój tatuś i nie można mi go zabrać!…, płacz odebrał mi oddech na długo, bardzo długo…

Zaczęło się w maju, kiedy „Dziadziś” zachorował. Ot, zwykły półpasiec... Leki zadziałały na chorobę, choć osłabiły Jacka. Ale przecież złe samopoczucie nie mogło być powodem by zawieść Lenkę i nie pojechać na zaplanowane wakacje... Nawet przez chwilę tata nie pomyślał, że jego świat przewróci się do góry nogami…

Pod koniec wakacyjnego pobytu samopoczucie zmusiło „Dziadzisia” do wizyty u lekarza. Diagnoza - żółtaczka mechaniczna. Zabieg oczyszczenia kanalików żółciowych, wstawienie ich protezy i wypis ze skierowaniem na TK. Dwa tygodnie po badaniu przerażona zawiozłam tatę do szpitala z bólem brzucha. Ogromnym. Nigdy nie widziałam, by ktoś tak cierpiał. Kamica woreczka żółciowego - operacja resekcyjna. Miało być lepiej, a przyszło to co najgorsze… DIAGNOZA - WYROK – GUZ TRZUSTKI – jeden z najstraszniejszych nowotworów…. Zaproponowano resekcję organu w całości. I usłyszałam te słowa, które nie pozwalają mi zasnąć każdej nocy: „3 do 6 miesięcy życia....”  Lenka miała juz nigdy nie ubrać choinki z „Dziadzisiem”, już nigdy nie pojechać z nim na wakacje, nigdy nie stawiać bałwana ani jeździć na sankach z kochanym „Dziadzisiem”.... Dlaczego? Czy naprawdę nie ma ratunku??? Zapłakana szukałam pomocy wszędzie…





I odnalazł się - Nano - Knife. Nowatorski zabieg przy użyciu tego urządzenia (nano-noża) to nowoczesna, małoinwazyjna metoda niszczenia komórek nowotworowych za pomocą prądu o wysokim napięciu. Aparatura Nanoknife oddziałuje prądem elektrycznym w postaci mikrosekundowych impulsów wysokiego napięcia na chore tkanki. Głównym atutem NanoKnife jest możliwość leczenia zmian nowotworowych, które ośrodki wyposażone w tradycyjny sprzęt uznają za nieoperacyjne.

Tata przeszedł kwalifikację do tego zabiegu. Pierwsza radość i łzy szczęścia, ale tu kolejna kłoda pojawiła się pod nogami - koszt zabiegu nie jest refundowany przez NFZ, a wynosi 63.000 zł…. Nie mamy takich środków. Tata jest pracownikiem krakowskiej AWF, a mama zajmuje się Lenką, abym ja mogła pracować na utrzymanie siebie i córeczki…
Nie jest łatwo poprosić innych o pomoc. Ale wiadomym jest, że dla wielu życie ludzkie jest wartością najwyższą. Nie raz już tysiące ludzi dało szansę innym na zdrowie i życie.

Teraz ja z całego serca proszę o taką szansę na życie dla mojego taty… 56 lat to jeszcze nie czas aby żegnać się na zawsze… Teraz czasem widzę jak na słowo „Dziadziś” oczy Tatusia stają się szkliste od próbujących się wydostać łez… Zawsze je powstrzymuje, aby Lenka nie widziała, ale ja wiem jak bardzo chce z nami pozostać… Teraz, kiedy wychowuję córeczkę sama, potrzebuję go bardziej niż kiedykolwiek w życiu… Tak bardzo proszę o szansę, aby był z nami, …aby słowo „Dziadziś” w ustach Lenki nie umilkło na zawsze… 






i jego Księżniczka mogła przez wiele lat po 100 razy dziennie je wołać i mieć pewność, że „Dziadziś” przybędzie na każde wezwanie…

Czy możecie pomóc? Tak. Jacek jest podopiecznym Fundacji Kawałek Nieba. 

Pomóc Jackowi można dokonując wpłaty na konto:
Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba”
Bank BZ WBK
31 1090 2835 0000 0001 2173 1374
Tytułem:
“346 pomoc w leczeniu Jacka Bednarz”
wpłaty zagraniczne:
PL31109028350000000121731374
swift code: WBKPPLPP

http://www.kawalek-nieba.pl/html/jacek_b_.html

Za każdą pomoc, za każde okazane wsparcie dziękuję Wam w imieniu Jacka i jego najbliższych, w szczególności w imieniu młodej damy o pięknym imieniu Lena<3

Walkę z czasem i walkę o Dziadzisia możecie również dopingować na facebookowej stronie

wtorek, 1 września 2015

CZY MOŻNA KUPIĆ CZAS....?
GRZEGORZ I RAK


Początek trzeciej dekady sierpnia, żar leje się z nieba od blisko miesiąca... Telefon od L. "Słuchaj, potrzebuję twojej  pomocy". Wiem, że jej mąż przed niemal dwoma miesiącami przeszedł nowatorski zabieg usunięcia nowotworu trzustki, więc moja pierwsza myśl i pytanie: "Coś się dzieje z B.?". Na szczęście nie, nie chodzi o B. On z dnia na dzień odzyskuje siły i wraca do normalności. 
I tak po raz pierwszy usłyszałam o Grzegorzu. I Joli oraz ich dwóch synach. Normalna rodzina. Skromni ludzie. Przed laty przeszli koszmar strachu o życie i zdrowie swoich dzieci, bo chłopcy urodzili się dużo za wcześnie, ale do niedawna wszystko było już dobrze. Oboje pracują, chłopcy chodzą do szkoły, mają pasję - piłkę nożną, którą z zapałem trenują. Mają dom - jak większość z nas dzięki kredytowi. Skromni, ale lubiani i szanowani... Bo ich nie można - dziś to wiem - nie lubić albo nie szanować.
W czerwcu Grzegorz - 40-letni ojciec i maż zaczął odczuwać siny ból brzucha. Wiadomo - stres nie odpuszcza nikomu. Pęd codzienności, rodzina, praca, kredyt... Tak też swoje dolegliwości tłumaczył Grzegorz. Ale gdy w ciągu miesiąca schudł kilkanaście kilogramów sam stwierdzi, że czas odwiedzić lekarza. Na początek gastrolog - niczego niepokojącego nie stwierdzono, wszystkie wyniki książkowe. Potem chirurg - USG niczego nie wykazało, ale na wszelki wypadek lekarz zalecił TK. 
15 lipca Grzegorz usłyszał wyrok - RAK TRZUSTKI UMIEJSCOWIONY W JEJ OGONIE I TRZONIE Z PRZERZUTAMI OGNISKOWYMI DO WĄTROBY!
Szok, niedowierzanie i strach - te uczucia wspólnie z rakiem wprowadziły się do Grzegorza i jego rodziny... Oboje z żoną wiedzieli, że los "podarował" Grzegorzowi jeden z najtrudniej rokujący z nowotworów...
Niemal natychmiast wdrożono chemioterapię. Grzegorz bardzo szybko poznał cały "wachlarz atrakcji" jakie dostaje się w pakiecie z chemią. Nastrój psychiczny nie był jego sprzymierzeńcem. Ale oboje z Jolą szukali. I znaleźli - nowatorską metodę leczenia nowotworów tkanek miękkich, w tym trzustki - metodę zabiegu Nano - Knife. To to nowoczesna, małoinwazyjna metoda niszczenia komórek nowotworowych za pomocą prądu o wysokim napięciu. Aparatura Nanoknife oddziałuje prądem elektrycznym w postaci mikrosekundowych impulsów wysokiego napięcia na chore tkanki. Tę metodę leczenia nowotworów trzustki stosuje się w Polsce! W państwowych placówkach. Także w ich rodzinnym Krakowie. Czego chcieć więcej. I tu nastąpił brutalny powrót do rzeczywistości - ta terapia nie jest refundowana przez NFZ. Koszt takiego zabiegu  - pod warunkiem zakwalifikowania chorego do niego, to ponad 70.000,00 zł. 
20 sierpnia pierwszy raz rozmawiałam z Jolą. Ciepły głos, strach i zażenowanie, który było w nim słychać. Ale i determinacja. I prośba. "Sami sobie nie poradzimy...".
21 sierpnia już wiemy, że Grzegorz jest zakwalifikowany do zabiegu. Za miesiąc. Mamy 3 tygodnie na zebranie pieniędzy, za które kupimy życie. 70.000,00 zł to żadna cena za nie. Dziś już wiem, że dla wielu osób. Na szczęście. 
Pierwsze zdjęcie Grzegorza - nie, nie znamy się osobiście - i niby uśmiech mimiką twarzy, ale nie w oczach. Oczy - zwierciadło duszy. To prawda.
To szybka akcja, więc w już 21 sierpnia jest subkonto http://www.kawalek-nieba.pl/html/grzegorz_z.html. 24 sierpnia mamy kosztorys. I pierwsze pieniądze. Wieczorna rozmowa z Jolą pełna łez, ale już nie bólu, tylko radości i nadziei. Już następnego dnia SiePomaga otwiera zbiórkę dla Grzegorza na swoim portalu https://www.siepomaga.pl/grzegorz. Po trzech dniach już wiemy - połowa pieniędzy potrzebnych na początek już jest! Jola zaczyna wierzyć, że to się uda.Że jej synowie będą mieć swojego ukochanego tatę, swój autorytet, wzór do naśladowania. 
Ale przede wszystkim nadzieja i wola walki wstępuje w Grzegorza. Kolejne zdjęcie - ze szpitala, podczas kolejnego bloku chemii, z pompą i workiem trucizny, ale uśmiech! Uśmiech jest pełen. Również w oczach. I już wiemy jakie na dziś Grześ ma życiowe motto: "Wygram z rakiem!". Ten stłamszony jeszcze przed kilkoma dniami straszliwą  diagnozą mężczyzna z ofiary zmienił się w WOJOWNIKA!

.

31 sierpnia - stan zbiórki to blisko 70.000, 00 zł!!! Brakuje już tak niewiele! I telefon od Joli: "Słuchaj, zadzwonili ze szpitala. Zabieg w sobotę! 5 września! Na razie trzeba przelać 60.000,00 zł, potem resztę. Po zakończeniu leczenia". 
Grześ walczy z fizycznymi skutkami chemioterapii, ale wie, że to ostatnie wyboje na drodze do zwycięstwa. Bo nie ma na co czekać. Bo przecież za chwilę jego synowie zaczną sezon na piłkarskich boiskach, bo przecież tyle meczy musi z nimi jeszcze rozegrać, popracować z nimi nad techniką. Bo musi dopilnować ich edukacji, zatańczyć na ich weselach, przytulić wnuki... 
Prócz pomocy finansowej do Grzegorza i Joli płynie mnóstwo słów wsparcia, od tych znanych i nieznanych osób. Ale wszyscy to przyjaciele. Bo to Anioły, które podniosły tych dwoje ludzi wtedy, gdy ich skrzydła zapomniały jak latać. Płynie modlitwa i ciepło drugiego człowieka...
To dzięki nim oboje z żoną patrzą z nadzieją w przyszłość, wierzą w wygraną i wiedzą, że to, co dziś dostają, kiedyś oddadzą innym... By innym pomóc wstać z kolan... By pomóc uwierzyć w drugiego człowieka, jego szczerość i bezinteresowność...

Kochani - każdy może wesprzeć Grzegorza. Wystarczy serdeczna myśl, ciepłe słowo, modlitwa lub najmniejsze wsparcie finansowe na subkonto Fundacji KAWAŁEK NIEBA lub SiePomaga.

Walkę Grzegorza i Joli ze złym losem można śledzić również na Facebook  https://www.facebook.com/pages/Grzegorz-I-RAK-walka-z-czasem/394499187419509?sk=timeline

Wspólnie możemy przekupić raka, wspólnie możemy zagwarantować zwycięstwo temu Wojownikowi. 
Więc zapraszam - dołączcie. Szczęściem człowieka jest drugi człowiek. Przekonuję się o tym po raz kolejny...