piątek, 13 marca 2015

OSOBISTE....

"Moja choroba otworzyła oczy wielu ludziom na to, co jest naprawdę ważne. Kilka osób zupełnie zmieniło swoje życie. Gdy jakiś czas temu przyjaciółka poskarżyła mi się na swoje problemy, opowiedziałam jej o wszystkim, przez co codziennie przechodzę w szpitalu. O bólu, o stracie nogi, o całych tygodniach trudnego leczenia. I że mimo wszystko daję sobie radę, bo codziennie się modlę. "

To słowa Wojowniczki. Kiedyś o Niej napiszę. Są bardzo prawdziwe. Są autentyczne. Ale żeby je zrozumieć, trzeba szeroko otworzyć umysł i serce. Trzeba sięgnąć do najgłębszych pokładów wrażliwości. Trzeba zrozumieć empatię. Jej się nie można nauczyć. Z tym trzeba się urodzić, a potem ją rozwijać.

Jak to się zaczęło?
Rok 2010. Coroczna wizyta kontrolna w osiedlowej przychodni "K" w ramach profilaktyki chorób nowotworowych szyjki macicy i piersi, u dr  W. - jednego z ostatnich, który ma gdzieś urzędasów z ul. Chałubińskiego 8, bo jest od leczenia, a nie od wklejania równo papierków do kart. Cytologa  - super. Jeszcze realizacja zamaszyście wypisanego skierowania na USG piersi . Zapis - na 10.11.2010. Przychodnia na ul. M.
Jestem zapisana jako druga. Stawiam się pod gabinetem kilkanaście minut przed 8.00. Po mnie przychodzi gadatliwa, ale urocza starsza pani zapisana jako pierwsza, co stanowczym tonem podkreśla. Pani spogląda na mnie fachowym okiem i mówi: "Pani młoda. Pewnie w ciąży". Uśmiecham się pod nosem. No tak, kontroluję stan zdrowia regularnie od wielu lat. Ostatnie badania sprzed roku książkowe.  Mija 8.00, lekarz kilka minut spóźnia się. Jego pojawienie się po czasie moja towarzyszka kwituje: "Widziała pani!? Żyd!". Prawie parsknęłam. Lekarz prosi starszą panią na badanie, po 10 minutach wyczytuje moje nazwisko. Wchodzę do gabinetu. podaję skierowanie. Lekarz każe się położyć na leżance. Zaczynamy badanie. Pan doktor żartuje: "Ile pani ma dzieci". Odpowiadam: "Jedno". "No to trzeba postarać się o drugie, bo jedno dziecko chroni jedną pierś." Śmiejemy się. Nagle lekarz poważnieje, uważnie spogląda w monitor aparatu, jednocześnie przesuwając głowicę ultrasonografu po prawej piersi. Pyta: "Czy w pani rodzinie ktoś chorował na nowotwór piersi?". Odpowiadam, że nie. I słowa: "Coś jest. T nie musi nic oznaczać. Ale dam skierowanie do ośrodka. Na biopsję". Brakuje mi powietrza... Ubieram się. Odbieram opis i skierowanie. Nie pamiętam jak doszłam do przystanku. Tam wyjmuję telefon. Dzwonię do mamy. I powtarzam pytanie lekarza. Mama zapewnia mnie, że nie. Pociesza. Wręcz ochrzania za panikę. Ale wiem, że się boi. JAK MATKA O ŻYCIE SWOJEGO DZIECKA...
Szpital im. Św. Rodziny w W.. 13 lat wcześniej urodziłam tam syna. Dr K. - propagator profilaktyki chorób sutka, były mąż ikony polskiego kina lat 70-tych. Z resztą mojej osiedlowej sąsiadki. Na ścianach podziękowania i dyplomy uznania od poczytnych miesięczników i tygodników dla kobiet. Zza walkę o upowszechnianie badań profilaktycznych. Ale jakoś mi dziwnie. Mówi, że biopsja. Odsyła na zapis do recepcji. Mąż jest ze mną. Panie w recepcji mnie ignorują - jedna udaje, że mnie nie widzi, druga podaje przez telefon koleżance przepis na pieczeń. A ja stoję przerażona w nadziei, że mnie zauważą, że się spytają uprzejmie "czego?". Kątem oka widzę jak z korytarza wychodzi lekarz. Podchodzi do mojego męża i się z nim wita.  Wiem, że znam człowieka. Tylko skąd???? Lekarz podchodzi do mnie i mówi: "Cześć. Co się dzieje". Już wiem. To tata kolegi naszego dziecka ze szkoły i klubu pływackiego. Co tydzień wdychamy grupowo chlor na warszawskich basenach, kibicując naszym dzieciom podczas zawodów. Pokazuję wyniki. Panie rejestratorki widząc M. (dla nich dr ordynatora położnictwa G.) przy mnie, stoją na baczność. Szukamy najbliższego terminu. Za 3 miesiące. Nie zapanowałam nad łzami. M. mówi, żeby sprawdzić jeszcze raz. Jest termin... Za 2 tygodnie. Ufff... ale i niesmak.
Biopsja cienkogłowa Czekanie na wynik. Brak komórek nowotworowych w pobranym materiale. Ale to nic nie znaczy, To tylko kilka komórek pobranych z dużej zmiany.
Wybłagane skierowanie na kolejne USG.
26.04.2011. Dr S. Radiolog. Kolejne USG. I jej słowa: "Proszę pani. Dr K. jest starej daty . Teraz takie rzeczy usuwamy w mammotomii. Proszę natychmiast z wynikiem badania natychmiast iść do dr-a C. Na drugie piętro. Na chirurgię onkologiczną". Idę. Dr C. operuje. Czekam. Kolejne USG tego dnia. I słowa. "Usuwamy. Na kiedy panią zapisać?". Mówię, że jak najszybciej. Na kolanie wypisane skierowanie do szpitala. Na 05.05.2011. Dr mówi, że to co robi nie jest do końca legalne, bo urzędnicy oczekiwaliby, żeby postawił mnie w kolejce na co najmniej 3 miesiące, ale on przysięgał ratować życie i zdrowie wszelkimi dostępnymi metodami.

04.05.2011. Boje się. Mąż pyta, czy ma ze mną jechać. Odmawiam. Do dziś żałuje tego głupiego "bohaterstwa". Dzwoni K., koleżanka. Ona wie. Mówi, że jutro ze mnie "to" wydłubią i na pewno będzie dobrze. Przytakuję. Ale po zakończeniu rozmowy szlocham z przerażenia.
05.05.2011. Czwartek. Spakowana wsiadam do 130. Od Parku Morskie Oko do szpitala jest ok. 7 minut piechotą. Jest maj. Przyroda buchnęła zielenią i kwiatami. Powietrze pachnie życiem. Jest chłodno. Wiatr goni ciemne chmury, z których od czasu do czasu pada deszcz. On budzi przyrodę do życia... Zwalniam krok, żeby jak najdłużej chłonąć wiosnę...
Izba Przyjęć. Oddział... Formalności... Czekam. Dzwoni mąż, mama, brat, koleżanka K.,  szef. Oni wiedzą. Reszta nie. Najpierw konsultacje operacyjne. Po długim weekendzie jest ich dużo. Usiłuje czytać książkę. Tess Geritsen. Mistrzyni thriller`a medycznego...  Z sali na przeciwko kanapy, na której siedzę wychodzi kobieta ok. 60 lat. Uśmiechnięta, afirmująca życie. Mówi do mnie: "Cześć. Idę pozbyć się dziada. Trzymaj kciuki!". Trzymam. Wierzę, że wygrała.
Jest 13.40. Proszą mnie do sali zabiegowej.  Nie pamiętam jak do niej dotarłam. Wchodzi dr C.. Mówi, że zabieg polega na krojeniu " guziora" na plasterki i wyciągnięcie go ze mnie  próżniowo. Zaczyna mnie rozśmieszać. Żartujemy. I zaczynamy. Znieczulenie... Nacięcie... "Guziorowy" killer w akcji... Przed mim nosem próżnia wyciąga kawałki robala, resztę oglądam na monitorze USG.. Koniec. Czuję się dziwnie. Dr C. każe mi posiedzieć 30 minut przy pielęgniarce. Pyta czy chcę zwolnienie. Mówię, że nie.  A i tak wypisuje na piątek. Dziękuję mu i wychodzę ze szpitala. Dzwonię po taksówkę. Głęboko wdycham zapach wiosny. Zapalam papierosa. Podjeżdża taksówka. Wsiadam. Dzwonię do męża, potem do rodziców. I płaczę. Emocje puszczają. Taksówkarz zaniepokojony pyta czy mnie odprowadzić. Dziękuję mu za troskę.
Czekam na histopatologię. Długich 6 tygodni. Jest. Fibroadenoma - łagodna zmiana z tendencją do odnawiania się, zezłoślwiania i namnażania.
Pół roku później dostaje prośbę o włączenie się w akcję zbierania środków na leczenie kolegi mojego dziecka walczącego z nowotworem kości....



2 komentarze:

  1. Coś jest Ewa w tych twoich postach, że czytam je z zapartym tchem. Jak ciekawą powieść, tyle, że na faktach. Świetnie, w dodatku gratuluję pamięci szczegółów. Pisz, pisz nie przestawaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Niektórzy mówią, że mam pamięć słonia. Choć czasem chciałabym móc zapomnieć :(

      Usuń

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.