niedziela, 22 marca 2015

ALICJA...



"-Puchatku..? A co jeżeli przyjdzie kiedyś takie jutro, kiedy będziemy osobno?
-Osobność jest bardzo miła.. kiedy jesteśmy razem..!
-No tak, tak... Ale gdybyśmy nie byli razem? Gdybym ja był gdzieś indziej? 
-Nie mógłbyś być gdzieś indziej, bo co ja bym bez Ciebie zrobił? Kogo bym wołał w te dni kiedy nie jestem bardzo silny? Kogo bym się radził, gdybym nie wiedział co mam robić?
-Misiu...My...
-My?! Nas by wtedy nie było Krzysiu!
-Och Puchatku.. Jeżeli przyjdzie takie jutro, że nie będziemy razem, musisz o czymś pamiętać.
-Dobrze.. a o czym muszę pamiętać?
-Że jesteś odważny.. i że jesteś silny.. i bardzo mądry..! Ale najważniejsze jest to, że nawet jeśli bylibyśmy osobno... To ja i tak będę z Tobą.. Zawsze będę z Tobą..!"

Ten fragment książki mojego życia opowiadającej o przygodach niezwykłego misia o bardzo małym rozumku, ale niezwykle mądrego, ukochanego przez miliony ludzi na świecie najlepiej obrazuje moje relacje z Alą. To moja inspiracja, dziś mój Anioł, mój wzór do naśladowania, ktoś kto pokazał, że trzeba walczyć do końca i mimo wszystko. To od Niej zaczęła się historia określenia "Wojownik" tak powszechnie używana dziś przez wielu. 

Listopad 2012. Telefon. Dziękuję ci za wszystko. Ja już muszę dać sobie radę sama dalej. Ale wiesz.. Tam, na oddziale jest Ala. Ma 15 lat. Ma raka kości. Może mogłabyś pomóc jej i jej mamie? Oczywiście. Pierwszy kontakt z Iwoną. I jej słowa. Dziękujemy, ale przed nami wstawienie endoprotezy i kończymy leczenie. Ufff. Cudownie. Kika dni później wiadomość zwalająca z nóg. Badania przedoperacyjne wykazały wznowę. Konieczna jest amputacja. Ona ma tylko 15 lat. Jest taka śliczna. I powalona diagnozą. Buntuje się i nie zgadza na proponowaną terapię. Termin okaleczenia - 27.12.2012. Jesteśmy w kontakcie z mamą. Alunia nie chce rozmawiać. W sumie mnie nie zna. Ale jest jakaś nić między nami. 
Minęło Boże Narodzenie. Było radośnie, rodzinnie, ciepło i serdecznie. Szpital i wiadomość, że do grona Aniołów na dzień przed wigilią dołączył prof. W.. Alicja nie mogła uwierzyć. Ale rzeczywistość toczyła się swoim torem. Utrata nogi, ból, strach, chemia. W sumie ponad 40 cykli. I rozmowy.  W tym czasie odchodzi mój brat cioteczny - 8 miesięcy wcześniej wykryto u niego nowotwór przewodu pokarmowego. Wsparcie Iwony w tym czasie jest dla mnie nieocenione. 
Jest pomysł - "Aluśka  - ty walcz z potworem, my zbieramy na nogę". Koszt nowoczesnej protezy 160.000,00 zł. Kurczę, za taką kwotę można kupić kawalerkę na Mokotowie. Ale obiecałam Jej i walczę. Otwieram stronę na FB, Ala ją współredaguje ze mną. Trochę się krępuje, ale już wie, że utrata włosów czy nogi to nie powód do wstydu. To znak, że walczy, że przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny. Ludzie, którzy się obok Niej pojawiają dają jej świadectwo swojego wsparcia, pieniądze spływają na subkonto. 30.08.2013  - dzień 16 urodzin Ali. Podczas pożegnania lata w Płońsku na własne oczy przekonała się ilu ma wokół siebie przyjaciół. 
Alicja szykuje się do operacji usunięcia guzów z płuc. 13.09.2013 przychodzi wynik histopatologii usuniętych zmian. Sms od Iwony - "Jeden guz to 100 % utkania nowotworowego". Kolana się pode mną uginają. Ale trzeba zebrać siły o dalszej walki. Ala się nie poddaje, więc my też nie możemy. Po każdym kolejnym cyklu jest gorzej, spadki są dramatyczne. Kolejne święta Bożego Narodzenia Alusia spędza w szpitalu, konieczne są tłoczenia.. Płytki, krew.... Mobilizacja w zbiórce środków na nowa "nogę" jest gigantyczna. Znajomi i nieznajomi, przyjaciele i przyjaciele przyjaciół, szkoły, kościoły, kluby sportowe. I słowa. Mnóstwo słów o wsparciu, o obecności, o tak ważnej dla Alicji modlitwie. To bardzo ważne. Ona o tym też mówi.
Luty 2014 - guzy w płucach powróciły. Piszemy z Alą sms - y. Że to nic, że trzeba walczyć, że w przyszłym roku jedziemy razem do Korbielowa, bo nowa proteza pozwoli jej na naukę jazdy na nartach....
Jest wznowa. W biodrze. Radioterapia. Pojawiają się zmiany na głowie. Radio nie pomaga. Lekarze rozłożyli ręce. Hospicjum. Iwona jest przerażona. Ala też, choć o tym nie mówi.
Zbliża się Wielkanoc. Przyjaciele z hospicjum wysyłają Alę z mamą i rodzeństwem na krótki wypoczynek nad Zalew Zegrzyński, w tym czasie remontują w ich domu łazienkę. Alę zaatakował półpasiec. Potwór to wykorzystał i rozsiał się po Jej organizmie. Jest źle... 
01.05.2014. Piękna wiosna bucha życiem, jest cudownie zielono, pachnąco, choć za dwa dni temperatura spada do 4 stopni i pada deszcz ze śniegiem. Rozmawiamy z Iwoną codziennie. Wiemy obie, że TEN moment nadchodzi. Ala też wie, choć o tym nie mówi. Prosi tylko, że jak TO się już stanie, żeby nie płakać, żeby Ją wspominać z radością i uśmiechem...
13.05.2014, wtorek, godz. 22.00. Telefon do Iwony. "wiesz, jest źle". Wiem. Umawiamy się na odwiedziny w niedzielę. Będziemy jeść lody kaktusy i pić frutki wieloowocowe. I malować paznokcie. Na pomarańczowo.
14.05.2014, południe. Telefon do Iwony. " Ala odchodzi. Napisz coś na stronie". Zabrakło mi powietrza.... Poprosiłam o modlitwę.  
Ten sam dzień, wieczór. Tysiące ludzi modlących się za Alicję, niektórzy w fazie buntu, niektórzy piszący o tym, że czas odpocząć. Ci drudzy nawet nie wiedzą jak bardzo Jej w tym momencie pomagają. 
14.05.2014, środa, godzina 23.08..; Sms "Odeszła". Ogarnął mnie spokój. Nie ulga. Spokój. Potem rozmawiałam z księdzem z hospicjum, który powiedział mi, że to był znak od Niej, że już jest dobrze. Niebo otwiera się i płacze przez trzy dni potokami deszczu. Jestem przy Iwonie, wspieram jak potrafię. Szykuję się, by pożegnać Anioła. Nie pytam Boga dlaczego Ją zabrał, dziękuję Mu, że Ją nam dał. Ostatnie słowa w Jej pamiętniku mówią same za siebie: "Tak bardzo kocham Boga. I jest mi z tym dobrze. Jestem szczęśliwa.".
17.05.2014, sobota.  Jedziemy na pogrzeb. Łamiemy po drodze wszystkie normy określone w Kodeksie Ruchu Drogowego. 35 minut z Dolnego Mokotowa do Płońska. Ale musiałam zdążyć wyszeptać Jej do ucha, że spełnię to, co Jej obiecałam. Choć wiem, że nie spojrzę już w te piękne, niezwykłe oczy. Deszcz przestaje padać. Punktualnie o 15.00 wychodzi piękne, wiosenne słońce, które towarzyszy mojej Wojowniczce w ostatniej drodze. Do końca. Tłumy ludzi, morze białych kwiatów. I słońce. Żegnaj Aniele tutaj. Dzieli nas tylko czas. Ale Twoja walka, Twoja postawa, pamięć o Tobie będzie we mnie i wielu żyć już zawsze. Kocham Cię. I dziękuję, że 6 dni później przyszłaś do mnie i przekazałaś, że tam gdzie jesteś nie ma już bólu, chemii, operacji, braku włosów i strachu. Że jesteś szczęśliwa...


8 komentarzy:

  1. Alunia - poznałyśmy się właśnie we wrześniu 2013, choć wcześniej mijałyśmy się gdzieś obok. To Ją zobaczyłam po raz pierwszy, kiedy Madzia zaczęła swoją straszną historię z Instytutem. Byłam w szoku, tak piękna młoda dziewczyna już nie dziecko i tak okropnie okaleczona. Wedy strach miał wielkie oczy, bo Madzia była przed operacją wycięcia guza. Później kiedy już poznawałyśmy się bliżej z każdą wizytą na oddziale, Ala swoją postawą i tym co opowiadała dodawała mi wiary, że nawet jak jest źle trzeba dalej iść i nie poddawać się. Chociaż Ona miała nie raz momenty załamania jak i my wszyscy, potrafiła sobie z nimi poradzić, widzieliśmy tylko dzielną, uśmiechniętą i mądrą Alunię, która w dowolnej chwili potrafiła wziąć różaniec do ręki i żarliwie się modlić. Piękna w środku i na zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alunia... Do ostatniego oddechu, do ostatniego uderzenia serca nie myślała o sobie, myślała o innych... Ona była pogodzona z tym, co los Jej dawał, przyjmowała wszystko z pokorą. W spotkaniu z Nią było coś nieziemskiego, mistycznego, niesamowitego. Otaczał Ją niesamowity blask. Dlatego jestem pewna, że była Aniołem przysłanym tutaj na chwilę.

      Usuń
  2. Poruszające...

    OdpowiedzUsuń
  3. To data urodzin mojej córki, nawet ta sama godzina...

    OdpowiedzUsuń
  4. :*
    ,:'(:'(:'(:'(

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.