środa, 16 marca 2016

DARCZYŃCA - ANIOŁ NA ZIEMI CZY NIEWOLNIK EMOCJI?


Jako organizator wielu zbiórek dla potrzebujących pomocy przez lata poczyniłam obserwacje związane z ewolucją sposobu postrzegania darczyńców. 

Dwa tygodnie temu w jednej z rozmów dotyczących organizacji pomocy dla potrzebujących środków na ratowanie życia zadano mi pytanie, w jaki sposób pozyskujemy sponsorów dla poszczególnych akcji. I uwierzcie, że wtedy nawet ja uświadomiłam sobie jak wielkie podziękowania należą się każdej osobie, która choćby w minimalnym stopniu przyczyniła się do każdego z sukcesów zbiórek, które dotąd przeprowadziłam i prowadzę nadal. Bo przecież to nie jest tak, że chwili opowiedzenia o kolejnym Wojowniku potrzebującym ogromnej kwoty na ratowanie życia i zdrowia pojawia się milioner wyciągający te środki jako drobne z portfela. To setki, tysiące, czasem dziesiątki tysięcy Kowalskich, Nowaków, Wiśniewskich czy Borowskich wrzucających do tych skarbonek po złotówce, 5 zł, czasem 20,00 zł, od czasu do czasu 100,00 zł. Czasem są to ostanie grosiki, czasem odmawiają sobie przyjemności uznając, że mogą na nie poczekać, a Wojownik na szansę na życie czekać nie może i nie powinien. 
Gdy zadający pytanie usłyszał opowieść o "sponsorach" odpowiedział: " Mój Boże. Jak wielki szacunek trzeba mieć do tych wszystkich ludzi i do Was, że w wielkim poświęceniu szukacie kontaktu z nimi. Że przekonujecie ich do tego, jak ważne jest życie ludzkie, które nie ma ceny. Bez względu na to, ile to życie ma lat, a chce je zakończyć ciężka choroba".



Właśnie. Szacunek dla sponsorów. Sponsorów życia. We mnie jest wielki. Bez względu na to, jakiej wysokości kwotę podarowali prosto z serca w ramach jakiejkolwiek zbiórki na ratowanie zdrowia i życia ludzkiego. Bo nie nominał darowizny określa ich wielkość. Każdy z Was jest wielki z uwagi na rozmiary serca, które darowuje drugiemu człowiekowi, który z różnych powodów w danej chwili ma gorzej, niż Wy.

Liczba zbiórek każdego dnia zwiększa się i od pewnego czasu zaczynam dostrzegać zjawisko swoistej histerii związanej z oczekiwaniem wsparcia argumentowanego oświadczeniem "bo chcę". Dochodzi do absurdalnych sytuacji pojawiania się zbiórek na badania obrazowe typu TK czy MR za granicą, choć są one dostępne w kraju, a w sytuacji leczenia przewlekłej, ciężkiej choroby - wykonywane bez zbędnej zwłoki w warunkach ośrodka prowadzącego leczenie. To samo dotyczy niektórych terapii, które z powodzeniem są wdrażane w naszych ośrodkach jako program leczenia pacjenta, a mimo to niektórzy potrafią powiedzieć, że nie chcą tej terapii w kraju, tylko w ośrodku zagranicznym. I pół biedy, jeśli finansują to z prywatnych środków - ich prawo i wybór. Ale najczęściej "chcący" oczekują, że darczyńcy za to zapłacą. Pojawiają się swoiste grupy lobbujące przeciwko leczeniu w polskich ośrodkach na rzecz ośrodków zagranicznych za ogromne pieniądze. A kosztorysy "jedynej terapii" rosną po wielokroć z dnia na dzień. Dlaczego? Zaczynam myśleć, że wszyscy, którzy tak demonizują to samo leczenie w polskim ośrodku mają w tym interes. Bo jak nie wiadomo o co chodzi... itd.  I często darczyńca staje się ofiarą szantażu emocjonalnego, często nieświadomy tego, czego staję się elementem.
Tylko nikt z tych apelujących nie pomyśli, że może środki podarowane przez darczyńców dla zaspokojenia tej swoistej fanaberii narodzonej w atmosferze histerii wywołanej przez lobbystów mogłyby pomóc tym, dla których ratunku w ramach refundacji lub w ogóle w naszym kraju faktycznie nie ma... 



Wiele można zarzucić naszemu systemowi opieki zdrowotnej. Ale na skutek masowych "emigracji" zdrowotnych nasi lekarze zaczynają dostrzegać, ile tracą. I nie chodzi tu o zyski materialne. Coraz więcej ośrodków klinicznych zabiega o możliwość leczenia chorób wg najnowszych osiągnięć medycyny na świecie. Wdrażane są kolejne protokoły leczenia nowotworów, programy badań klinicznych nad leczeniem chorób przewlekłych, genetycznych, neurologicznych, coraz częściej do płatnika świadczeń trafiają wnioski o wpisanie kolejnych procedur na listę refundacyjną, uzupełnione o obszerne opracowania badań wskazujących na to, że można ratować tych, którzy dotąd musieli płacić astronomiczne sumy za to samo leczenie poza granicami kraju lub w ośrodkach komercyjnych. Nasi lekarze są znani na świecie, doceniani za wiedzę, doświadczenie, osiągnięcia. Są ośrodki, w których Amerykanie, Francuzi czy Arabowie uczą się od naszych lekarzy jak ratować pacjenta metodami opracowanymi w Polsce. Są lekarze, którzy szukają na świecie leków dla swoich pacjentów i stosują je na własnych oddziałach. 

Nie, nie namawiam do zaprzestania pomagania tym, którzy o pomoc proszą. Ale pamiętajmy - wszystko musi mieć swoje uzasadnienie. A przede wszystkich trzeba powrócić do szanowania darczyńców. Oni nie muszą włączać się w zbiórki. Oni to robią, bo mają cudowne, ogromne, przepełnione miłością do drugiego człowieka serca. Nie wolno tego wykorzystywać. Bo stracą na tym wszyscy, a najwięcej Ci, którzy najbardziej pomocy potrzebują.

1 komentarz:

  1. Ja mam pewne przemyślenia tak obok tematu. Czasem mam wrażenie, że niektóre zbiórki są dla samego zbierania. Ostatnio natknęłam się na licytacje dla osoby, gdzie fanty schodzą za piękne pieniądze 200 - 300 zł - dużo ludzi, duża, akcja, wielki rozmach. Wszystko uczciwie, bo na fundację. Tylko... nie ma tam celu, a osoba choruje na popularny nowotwór, leczony na NFZ. Leczenie również odbywa się na NFZ. Sama angażowałam się w różne akcję, w tym również taką dużą (tylko że tam był cel). Wiem, że przy takim zrywie społecznym można uzbierać kilkadziesiat tysięcy. No i pytanie, po co niektórzy tak gromadzą, skoro koszt tego chorowania nie jest aż tak wielki. Pomóc trzeba, bo comiesięczne leki też kosztują, ale żeby tak duży zryw robić? Takie siły można byłoby wykorzystać do pomocy komuś, kto zbiera na określony cel, choćby rehabilitacja, operacja za granicą, której nie wykonują w polce, itd.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.