wtorek, 12 maja 2015

NIE OCENIAJ KSIĄŻKI PO OKŁADCE... 
ZOSIA - KOLOROWY PTAK...


Chore dziecko, potrzebujące wsparcia i pomocy w wyobrażeniu wielu ludzi nie ma włosów, jest podłączone do tysiąca rurek, aparatów i kabelków, czasem nie ma którejś z kończyn lub oka, czasem potrzebuje przeszczepu szpiku czy wątroby, jest wymęczone chorobą... Tak - to chore dziecko...  Ale co, jeśli dziecko ma włosy, biega po sadzie, wygląda radośnie? Czy to definicja zdrowego dziecka? Czy na pewno? Poznajcie Zosię... Kolorowego ptaka, który pięknie słyszy sercem, choć ono wymaga leczenia... Zosia też walczy o życie. Od jego pierwszych chwil... Ma 7 lat...




31.10.2007 roku był najpiękniejszym dniem w życiu Justyny i Waldka. Po 41 tygodniach czekania wreszcie mogli przytulić swój największy skarb, najwspanialszą, najpiękniejszą dziewczynkę na świecie. Urodziła się zdrowa. 10 punktów Apgar. Czy rodzice oczekujący narodzin wymarzonego, ukochanego dziecka mogą usłyszeć coś piękniejszego?

I nagle w pierwszej dobie swojego życia los rzucił Zosi rękawicę - podejrzenie poważnej wady serca z powodu sinicy centralnej i szmeru nad sercem.. Karetka, Klinika Kardiologii i Nefrologii Dziecięcej Samodzielnego Szpitala Klinicznego im. Karola Jonschera w Poznaniu. Radość rodziców zastąpiły strach i przerażenie...
Liczne badania potwierdziły z złożoną wadę serca: podwójną drogę odpływu jednej z komór, ubytek międzykomorowy, drożny otwór owalny, zwężenie prawego ujścia tętniczego, całkowicie nieprawidłowy spływ żył płucnych, duży niedorozwój lewej komory serca oraz niedorozwój serca z sinica centralną. 
Zośka podniosła tę rękawice. A jej rodzice wraz z nią. Przeszli koszmar operacji, OIOM-u, zapaleń płuc, szans szacowanych na 20 %. Ale się nie poddali. Walczyła Zosia, więc walczyli wspólnie z nią.




Ale zły los uznał, że tę rodzinę spotkał za mały dramat. U Waldka zdiagnozowano nowotwór. Justyny musiała zadbać o obie najbliższe jej osoby walczące o życie. Waldek walczył, ale potwór był silniejszy. Dzień przed tym, jak dołączył do grona Aniołów poprosił Justynę, by walczyła o Zosię za nich oboje. Gdy odchodził, Zosia zmagała się z kolejnym zapaleniem płuc, a jednocześnie zdiagnozowano u niej głuchotę... Miała 3 lata...

Tylko w dniu pogrzebu mama Zosi pozwoliła sobie na upust emocji... 3 - letnia córeczka ocierająca jej łzy tetrową pieluchą postawiła ją do pionu.




I stoi w nim do dziś. Walczy o swoją Księżniczkę ja lwica. Znosi wszystkie upokorzenia, wyzwiska, inwektywy rzucane zarówno w kierunku jej, jak i jej córki. Bo przecież Zosia ma włosy, że przecież nie wygląda na chorą, że mama pokazuje ją radosną, tańczącą wśród drzew w sadzie, że ma ręce i nogi... 


Zosia jest już po jednej operacji u dr. Malca. Przed nią kolejne. Mimo "daru" od losu obie z mamą starają się żyć pełną piersią. Celebrować każdą chwilę. Zosia mimo, że nie słyszy, czuje... Jej serduszko mimo, że chore - kocha... Tak po dziecięcemu... Szczerze... 
Justyna mimo, że nie jest jej łatwo, bo naszemu państwu daleko do "przyjazności" dzieciom niepełnosprawnym i ich rodzicom, walczy o szczęście swojej córeczki. Dla niej i dla Waldka... Problemy zdrowotne Zosi są potęgowane przez problemy egzystencjalne... Naprawdę nie jest łatwo... Ale walczy... By Zosia mogła beztrosko tańczyć w sadzie... Jak kolorowy ptak... Przełyka gorzkie łzy, przełyka podłość ludzką, której już tak wiele doświadczyła. Chowa dumę do kieszeni i walczy. Bo jej córka zasługuje na beztroskę, na szacunek, na pomoc... Tak jak każde inne dziecko... Bo Zosia to Wojownik... Mimo że tego, jak długo i  zaciekle walczy nie widać na pierwszy rzut oka... Oceniając książkę po jej okładce łatwo się pomylić...






6 komentarzy:

  1. Tak, obie kobietki są bardzo dzielne, wspieram dziewczyny jak tylko mogę. Ze swojej strony zachęcam do zajrzenia pod ten adres:
    http://japrzyszlamama.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziw i szacunek dla Mamy.Ile trzeba siły ..Nie rozumiem tylko wątku zawistnych ludzi..Czy w takiej sytuacji jakiej znalazły się Mama z chorą córką można upokarzać ,wyzywać itp..w jakim celu..dlaczego..przykre

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety bardzo często niektórzy zazdroszczą tego ze inni ludzie pomagają takim osobom w różny sposób, a najbardziej zazdroszczą pomocy finansowej, to tylko widzą, a nie widzą tego co NAJWAŻNIEJSZE, BÓLU CIERPIENIA, STRACHU LUDZI CHORYCH I ICH BLISKICH. NIE WIDZĄ ICH CIĘŻKIEJ I NAJTRUDNIEJSZEJ W ŻYCIU WALKI. WALKI O ŻYCIE 💗

      Usuń
  3. Wiem coś o tym, rozróżniam osoby nam życzliwe, które mówią, jak Madzia ładnie wygląda, ale są i takie same słowa w ustach zawistnych, złośliwych "życzliwych", którym wydaje się, że dziecko tak chore, zawsze powinno być cieniem człowieka, nie mieć włosów i leżeć z zamkniętymi oczami w łóżku, jeszcze najlepiej wyłącznie szpitalnym. Kochani to jak cierpią i walczą nasze dzieci jest tylko i wyłącznie dla nas, ale na szczęście bywają i w tej chorobie momenty, dni nawet i tygodnie kiedy jest "prawie" normalnie. śmiejemy się, żartujemy, czasem uda nam się nawet coś zaplanować i to zrealizować, ale wraca za moment ta rzeczywistość, która brutalnie zmazuje uśmiech z ust , ściska za gardło i mówi - "masz dziecko chore - śmiertelnie chore - PAMIĘTAJ !

    Przy okazji pozdrawiam autorkę tego bloga, jak również Zosię i jej mamę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Znamy temat z własnego podwórka. Dziecko chore musi koniecznie leżeć w łóżku, najlepiej szpitalnym, musi wyglądać jak anorektyk i nie mieć włosów (akurat w naszej chorobie). Nie ma prawa się uśmiechać i mimo WSZYSTKO mieć powody do szczęścia. Nie ma prawa - bo zasady pisze choroba, a ona zawsze znajdzie moment, czas i miejsce, żeby przypomnieć nam, że nasze dziecko jest śmiertelnie chore. Ale my i nasze dzieci przełamujemy te zasady, ze wszystkich sił chcemy w całym tym Matrixie starać, że "normalnie" żyć. I kiedy zaczyna nam się to udawać, słyszymy od "życzliwych" znajomych, że nasze dziecko ładnie wygląda, więc może my przesadzamy, może ono wcale nie jest tak chore jak mówimy. A może nawet wszystkich oszukujemy? Otóż "życzliwy", "życzliwa" zazwyczaj od lat znana nam osobo wiedz, że gdyby nie daj Boże spotkało by Cię to co nas, Ty też starałabyś się robić wszystko, nawet w takiej ciężkiej chorobie, czasem w beznadziejnej sytuacji, zrobić wszystko dla swojego dziecka. A co może zrobić rodzić, który przecież nie umie leczyć, ani operować, może na każdym kroku dziecko uszczęśliwiać i to szczęście pokazywać innym. Żeby wszyscy wiedzieli, że w chorobie są łzy i smutek ale jest też miejsce na radość i uśmiech.
    Więc nie oceniajmy, a pamiętajmy ile kosztuje nasze dzieci każda szczęśliwa chwila, nie dokładajmy rodzicom zmartwień a weźmy przykład z siły ich dzieci.
    Zróbmy rachunek sumienia, czy aby choć raz nie osądziliśmy matkę czy ojca chorego dziecka a nawet i samego dziecka zbyt pochopnie. Nasze dzieci też pragną być szczęśliwe, choć los tak strasznie ich doświadczył. Za każdym uśmiechem takiego dziecka kryje się smutek, walka, strach i ból.

    Pozdrawiam Cię Ewo, aż mnie korci, żeby jeszcze co niektórym pootwierać umysły, bo widać, że patrzą ale widzą to co chcą zobaczyć. Jednak powstrzymam się jeszcze choć wiem, że kiedyś zrobię to na pewno.
    Pozdrawiam Zosię i jej mamę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie widzą tego co najważniejsze.... niestety ☹

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.