czwartek, 15 grudnia 2016

ŚWIĄTECZNA REFLEKSJA...

Trochę zaniedbałam blog, ale mam na to wytłumaczenie. Dzieje się. Projekt badań nad skutecznością metody NanoKnfe, który rozpoczęliśmy wspólnie z Fundacją KAWAŁEK NIEBA podpisaniem umowy z CSK WUM na Banacha w Warszawie w dniu 29 kwietnia nabiera rozpędu. Trzy kliniki w tym ośrodku pracują nad tym, aby pokazać światu polskie wyniki pracy z metodą. Dotychczas 12 pacjentów dostało szansę walki z nieresekcyjnymi nowotworami trzustki i wątroby, a już wiemy, że dwóch kolejnych ma kwalifikacje do zabiegów z użyciem NanoKnife. To już plan na styczeń 2017. Nadal wiąże się to z koniecznością gromadzenia środków na poszczególne zabiegi, ale dzięki Wam - tym, którzy zaglądają tutaj czy na mój facebookowy profil jak dotąd zawsze się udaje - DZIĘKUJĘ I PROSZĘ O JESZCZE.

Niemal każdego dnia odbieram telefony i w słuchawce słyszę drżący głos, z którego bije wręcz namacalna rozpacz. I słowa "moja mama, mój tata, moja żona, mój mąż" ma raka trzustki/wątroby. I szloch. I bezsilność, zagubienie. Słyszę pytania, mnóstwo pytań, ale i niewypowiedziane prośby o nadzieję. A przy tym strach. Paraliżujący tak bardzo moich rozmówców, że czasem nie wiedzą od czego zacząć swoją opowieść o dramacie. Najczęściej dzwonią dzieci, czasem współmałżonkowie, a czasami sami chorzy. To są dorośli ludzie, czasem seniorzy starsi od moich rodziców. Ale zawsze ich strachowi towarzyszy wstyd. To są bardzo trudne rozmowy. 


Ale nie są to jedyne prośby. Są prośby o spełnienie marzeń Wojowników. Nigdy jeszcze, gdy napisałam, że jakiś Wojownik marzy, moi znajomi i przyjaciele nie zawiedli. Czasem są to akcje kilkugodzinne czasem kilkudniowe. Ale zawsze finał jest taki sam - promienny uśmiech, których choć na chwilę pozwala Wojownikowi zapomnieć o trudach walki z chorobą oraz łzy wzruszenia ich bliskich. 

Z każdą kolejną rozmową czy akcją utwierdzam się, że idę dobrą drogą. Idę wspólnie z tymi, których dramatów tak wielu nie zauważa. 
Za kilka dni szczególny dzień roku - Wigilia. Czas, gdy zasiadamy wraz z najbliższymi do szczególnej wieczerzy. Moment dzielenia się opłatkiem zawsze wywołuje u mnie silne wzruszenie. Bo nie wyobrażam sobie, żeby przy mojej czteropokoloniowej wigilijnej wieczerzy mogło kogoś zabraknąć. 
W  tym czasie myślę też o tych, dla których ten czas zdominowany jest przez strach, że za chwilę jedno z krzeseł przy tym stole może zostać puste. Myślę o tych, którym choroba odebrała kogoś, bez kogo każde kolejne święta nie będą już takie same...

Pamiętajcie:
"Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata 
i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, 
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, 
które jak żelazna obręcz uciskają ludzi
w ich samotności, jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei "więźniom", 
tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego,
moralnego i duchowego ubóstwa, jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze,
jak bardzo znikome są twoje możliwości
i jak wielka jest twoja słabość, jest Boże Narodzenie.

Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg
pokochał innych przez ciebie,

Zawsze wtedy, 
jest Boże Narodzenie."


Św. Matka Teresa z Kalkuty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.