wtorek, 30 maja 2017

OSZUSTWO MIŁOSIERDZIA


Będąc w świecie pomagania od wielu lat napotykam różne historie. Wszystkie są pełne dramatu, łez, bólu, strachu. W wielu takich sytuacjach udało mi się dać ukojenie, podarować uśmiech, przynieść nadzieję, sprawić radość.  Wiele tych historii znalazło mnie dzięki temu, co kiedyś zrobiłam dla innych. Czasem sama, czasem wespół z innymi, sobie podobnymi.

Ale wśród tych wszystkich historii zdarzyły się i wciąż zdarzają takie, które pozornie są dramatem, ale gdy zaczynam je analizować, pytać o przedstawiane fakty mądrzejszych od siebie rzeczywistość okazuje się bezlitosna dla mnie, dla tych, którzy kierując się swoją naiwnością podszytą ogromną wrażliwością i stają się ich ofiarami.

Każda choroba to dramat. Ale gdy ktoś przedsiębiorczo ten dramat usiłuje przekuć na biznes, moją empatię zastępuje wściekłość. Nie, nie dlatego, że komuś zazdroszczę. Dlatego, że widzę wyrachowanie i bezlitosną drwinę z tych, którzy uwierzą w historie, które po analizie i porównaniu opisywanych wydarzeń nijak się nie chcą trzymać kupy. A jeśli do tego sprawdzę wiarygodność przedstawianych informacji w źródłach specjalistycznych, co często potwierdza zasadność moich podejrzeń, kończy się moja cierpliwość na rzecz równie bezlitosnych reakcji piętnujących wykorzystywanie tak samej choroby (często dziecka), jak wobec tych, którzy bez analizy reagują na kłamstwa swoją szczerą empatią.

Kika przykładów - na faktach:


1. Dziecko z chorobą genetyczną, z powikłaniami typowymi dla tej choroby staje się przedmiotem do tego, by zapewnić byt i uwolnić od zmarwień egzystencjalnych swoich rodziców. Ckliwe informacje pełne medycznych szczegółów, leczenie protokołowe łudząco podobne do leczenia nowotworów (chemia). Dramatyczne opisy zdjęć. I zawoalone apele o pomoc finansowo - materialną. Oboje rodzice zdrowi, w pełni sił witalnych siedzą w domu i odbierają paczuszki pełne dobra wszelakiego,  zadowoleni ze swojej przedsiębiorczości. Dziecko traktowane jak małpka na jarmarku, która ma na hasło wykoywac sztuczki... Ale sa lajki, sa poubienia, emotikonki, które w realu można przeliczyć na zysk. Żyć nie umierać. Ale co z dzieckiem? Gdzie ono jest w tym wszystkim? Dlaczego nie jest podmiotem dla swoich opiekunów?

2. Osoba dorosła, chora na raka naprawdę. W gąszczu różnych informacji można doczytać, że leczona w zgodzie z przyjętymi zasadami. Ale trzeba się mocno wysilić, by takie informacje odnaleźć. Bo dominuja inne. O odmowach leczenia, o konieczności szukania pomocy za granicą, o fundacjach, które oszukują. Oczywiście jest zbióka na konto, ale prywatne. Bo jest informacja o terminie osobistej konsultacji w dalekim kraju, która kosztuje konkretna kwotę. Sytuacja dynamiczn, osoba umiera, ale potem zmartwychwstaje, bo szczęśliwie w trakcie umierania znajduje się ktoś, kto umieraniu potrafi zaradzić. Jest karetka - a jakże, i płaczący raownik, szpital i wypis na własne żądanie po wykonaniu badań, których wyniki są książkowe. Ilu wrażliwców te wyniki przeanalizuje? Niewielu. Ale gdy ktoś podda w wątpliwość prawdziwość tych opowieści zamiast odpowiedzi wylewa mu się kubeł pomyj na głowę. Bo jak tak można, żeby nie wierzyć? Osoba - jak na kogoś, kto umarł - ma naprawde dużo energii w tej akcji. Tylko pozazdrościć.

3. Mały chłopczyk wygrywa po 10 miesiącach walki z nowotworem, który inne dzieci zabija bez litości. Ale rodziców to nie satysfakcjonuje, Bo uznają, że choroba ich synka to usprawiedliwienie dla ich lenistwa i oczekiwania, że inni będą sypać mannę z nieba. Gdy niektórym otwierają się oczy i negują takie postępowanie rodzice chłopczyka uznają, że przecież moga dalej żyć na koszt empatycznych wrażliwców, ale poza zasięgiem wzroku ogółu. Naiwni wciąż są. Tylko, że z czasem kolejni dochodza do wniosku, że coś jest nie tak. Co się dzieje wtedy? A no zostają obrzuceni inwektywami, postraszeni groźbami karalnymi. Ale biznes trwa. Bo nagle choroby uniemożliwiające smodzielną odpowiedzialność za dzieci (tak, dzici) dopada i rodziców. No bo jak kazać iśc do pracy ludziom po zawale i z poważnymi chorobami neurologiczno - ortopedycznymi? Trzeba nie mieć serca przecież.

4. Kobieta twierdząca, że ma raka wszystkiego od kilkunastu lat. Ulecza się z jednego (np. z raka trzustki), a już za rogiem czai się kolejny. Wykorzystuje bez mrugnięcia okiem różne grupy społecznościowe. Gdy się to opłaci - jest zwierzolubem, gdzy potrzeba - jest weganką. Powołuje się na rózne dolegliwośći, goli głowę, wpisuje w postach nazwiska róznych lekarzy znanych z mediów, bo przecież nikt nie sprawdzi, że chirurg pojawia się jako specjalista od onkologii. I tak sobie żyje z całą rodziną na koszt dobrych ludzi jak pączek w maśle. Kiedy się zorientowałam? Kiedy napisała kilka lat temu, że stali się ofiarą powodzi. Pełna wrodzonej empatii zadzwoniłam do władz na tamtejszym terenie z pytaniem jak można pomóc powodzianom z tej miejscowości. I usłyszłam, ze powodzi tam nie było od czasów biblijnego potopu, bo nie dość, że miejscowość na górce 150 m.n.p.m, to i najbliższy ciek wodny jest oddaloy o ok. 5 km...

I tak możnaby było mnożyć, bo każdego dnia, szczególnie na różnej maści portalach pśrednictwa płatności (nie mylić ze zbiórkami na subkonta w fundacjach), które firmują się hasłami "zbieraj na co chcesz", bez żadnej kontroli znajdziecie wiele różnej treści apeli, które pozornie chwytają za serce każdego. Tylko, że większość z tych apeli spokojnie zaspokoić możnaby było z subkont fundacji, które stoją na straży prawdziwości powodów, zbiórki i bezpieczeństwa środkóe, które przekazują darczyńcy, bo kierują się żelazną zasadą uczciwości wobec darczyńców. Dlaczgo ci ludzie nie proszą o wpłaty na subkonto fundacyjne? Z prostych powodów - by fundacje zapłaciły choćby grosik w ramach tych środków niezbęde są dokumenty - faktury, kosztorysy. Zbiórki na prywatne konta są poza wszeklą kontrolą. W myśl złotej zasady "zbieraj na co chcesz"... Ale ci sami proszący nagle przypomnają sobie o subkontach w fundacji w okresie rozliczania darowizn z 1 %...

Podczas, gdy opisane powyżej apele żyją w mediach społecznościowych, gdzieś w szpitalu rozgrywają się prawdziwe dramaty - dziecko potrzebuje leczenia ostatniej szansy kosztującego setki tysięcy złotych, ktoś ma szansę na sprawność pod warunkiem sfinansowania turnusu rehabilitacyjnego kosztującego kilka tysięcy złotych, ktoś inny walczy o usamodzielnienie dziecka, któremu choroba odebrała zdolność do samodzielnej egzystencji w świecie słyszących, młody ojciec walczy z rakiem żołądka i ma szansę patrzeć, jak dorasta jego dzieckopod warunkiem, że co 3 tygodnie będzie miał 7.000 zł na skuteczne dotąd leczenie... Oni z pokorą i strachem, nieśmiało proszą, ale ciągle się boją, że ktoś oceni ich przez pryzmat tych, o których pisze powyżej.

Gdy bohaterom mojego wpisu ktoś zwróci uwagę, że chyba niemoralnym jest oszukiwać innych, wielu staje w ich  obronie. Bez refleksji, bez zastanowienia, bez pytań skąd takie podejrzenie. A czasami warto zapytać. Bo im bardziej ktoś unika odpowiedzi, tym więcej wątpliwości powinno się zrodzić. Ktoś, kto potrzebuje naprawdę, nie ma oporów przed dyskusją. Bo cisza najgłośniej krzyczy o pomoc...

1 komentarz:

  1. Bardzo mądrze powiedziane. Odważnie i w punkt!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.