czwartek, 18 maja 2017

CANCEROFOBIA


Do napisania tego postu zbieram się od co najmniej roku. Wielu z tych, którzy musieli zmierzyć się z rakiem własnym lub kogoś bliskiego opowiadało mi o tym zjawisku, ale szukałam słów, by je opisać.

Najpierw trochę teorii. Wszyscy wiemy czym jest fobia. To naukowe określenie strachu. W tym wypadku to strach przed kontaktem z chorobą nowotworową, która jest tak bardzo nieprzewidywalna w skutkach, tak trudna w konfrontacji. To strach, który potrafi zniszczyć życie. Ale dziś chciałabym skupić się na tych, którzy w wyniku tego strachu zostaja sami z tym, co ich spotyka.

Od 6 lat z wyboru jestem w stałych i bezpośrednich relacjach z tymi, u których rak zdominował wszystko. Czy się bałam? Tak. Pamiętam mój strach przed pierwszą rozmową z mamą dziecka które odeszło. Bo co mam jej powiedzieć? Starałam się pomóc temu dziecku. Nie udało się... Pamiętam emocje, które towarzyszyły informacji, że dziecko zostało Aniołem. I burzę myśli. Czy powinnam zadzwonić w takiej chwili? Czy mam prawo zakółócić ich ból dźwiękiem telefonu? Czy nie sprawię bólu? Czy mam prawo wchodzić z buciorami w tym momencie do ich świata pełnego niewyobrażalnej rozpaczy? To była chwila. Bo kilka minut później wrócił rozsądek. Przeciez byłam przy nich przez kilka miesięcy. Przecież nikt bardziej od nich nie wie o tym, że ich dziecko odeszło. Przecież z tego powodu nie stali się trędowaci. Zadzwoniłam. Nie odebrała. Napisała tylko sms "Nie mam siły rozmawiać". Zrozumiałam i dałam jej czas. Zadzwoniła tydzień po pogrzebie. Pierwsze nieporadne zdania, a potem poszło. Potrafiłam wspólnie z nią rozmaiać o jej dziecku, bo przecież było, istniało i istniec będzie zawsze.

Dziś nie ma we mnie już tamtego lęku. Wiem, jak ważna jest dla tych co zostają świadomość, że ktoś nie boi się rozmowy o tym, który stał się Aniołem, został Motylem.

Od trzech lat każdego dnia niemalże rozmawiam z osobami, które doświadczają raka. Dziś już się nie boję o tym mówić do nich, używając potocznej nazwy dramatu, który ich dotknął. Bo nikt bardziej od nich nie ma świadomości tej choroby. Wiem, że nie sprawiam im bólu mówiąc o tym. Wiem, że moja obecność jest ważna. Skąd wiem? Oni o tym mówią.

Ale im dłużej jestem w tym świecie, im więcej wiem, tym więcej jest we mnie pokory wobec moich możliwości. I wiem, że nigdy nikomu nie wolno dać złudnej nadziei. 

Gdy pojawia się RAK, znajomi nagle zapominaja adresów i numerów telefonów. Rak jest jak papierek lakmusowy w relacjach międzyludzkich. Okazuje się, że w takim momencie liczyć można na ludzi, którzy dotąd byli w cieniu tych relacji. Smutne to. Choć gdy przypomnam sobie moje rozterki sprzed 5 lat, poniekąd rozumiem tych ludzi. Bo konfrontacja bezpośrednia z walką z potencjalnie śmiertelną chorobą jest bardzo trudna. Niektórzy boją się podejrzeń, że szukają sensacji, inni może myślą, że rak jest zaraźliwy. Ale warto pokonać strach przed taką relacją. Bo być może jutro to my będziemy po jej druiej stronie.

Strach przed śmiercią? Jest w każdym z nas. Ale śmierć jest częścią życia, z którego nikt się jeszcze nie wyleczył. Czasami obecność przy tych, którym dramat choroby i jej skutków odbiera oddech jest ważniejsza, niż obecność wtedy, gdy są szczęśliwi, zdrowi i bogaci...

A co do mnie. Nie boje się raka. Dziś staram się czynnie włączyć do walki z nim nie tylko apelując o pomoc. Bo blisko 2 lata temu powiedziałam "A". Dziś mówię "B" - jak widać na załączonym obrazku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twój komentarz. Jeśli nie jest obraźliwy dla mnie, odwiedzających to miejsce lub bohaterów moich wpisów wkrótce zostanie opublikowany.