niedziela, 24 maja 2015

TAK BARDZO CHCĘ, ŻEBY BYŁO NORMALNIE...
HISTORIA DOMINIKA I GOSI



W swoim życiu spotkałam wielu onkorodziców. I tych którzy walczą w ringu i tych, których dzieci zostały Aniołami i Motylami... Choroba jednych i drugich wywróciła ich świat do góry nogami, przewartościowała priorytety, podporządkowała sobie każdą chwilę całej rodziny. Bo musicie pamiętać o jednym. Choroba jednego członka rodziny dotyka wszystkich. To tak jak skaleczenie w palec. Niby mała ranka, a boli cała dłoń.

Dominik Młynkowiak - Wojownik Neuroblastoma. W 2009 r. Gosia po raz pierwszy usłyszała nazwę choroby, która zawładnęła życiem jej i jej dziecka, a przy okazji pozostałych członków ich rodziny. W chwili diagnozy przerzuty stwierdzono w szpiku, oponach mózgowych, węzłach chłonnych i kościach. Zaczęła się walka z czasem i chorobą - chemia, operacje, autoprzeszczep szpiku. I gdy już wydawało się, że w tym tunelu pojawiło się światełko, potwór zgasił je brutalnie.W 2012 r. choroba powróciła. Zastosowana kolejne leczenie - megachemia, leczenie izotopowe, przeszczep szpiku od dawcy niespokrewnionego. W 2013 r. w Polsce lekarze rozłożyli ręce. Ale Gosia nie zamierzała poddać się bez walki. Niemiecka klinika w Greifsaldzie zakwalifikowała Dominika do nowoczesnej terapii polegającej na podaniu monoklonalnych przeciwciał GD-2. Gigantyczny koszt terapii udało się pokryć dzięki cudownym ludziom, którzy nie szczędzili sił i środków. Pojawili się znani i lubiani. To dzięki nim dziś Dominik jest z nami, ale jego walka trwa. Niestety - w styczniu 2015 badania ujawniły nowe ognisko choroby. Walka zaczęła się od początku. Jej koszt ponad 140.000,00 Euro (!). Chłopiec cyklicznie pojawia się w klinice i przyjmuje kolejne dawki leku. 
Nieustannie jest z nim mama, która od lat nie odstępuje syna na krok. Wciąż walczy też o pomoc w opłaceniu terapii, której koszty przerastają możliwości ich rodziny. Każdy może pomóc Dominikowi. Wystarczy wpłata na jego subkonto w FUNDACJI DZIECIOM ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ http://dzieciom.pl/podopieczni/10601

Gosia to niezwykle dzielna kobieta. Mimo potwornych doświadczeń, mimo kolejnych kłód, jakie los rzuca pod jej nogi stara się, aby w tych nielicznych chwilach oddechu być także mamą dla swojego drugiego syna, żoną dla męża, kobietą dla siebie. Kiedy drugi syn zaczął walkę z otyłością stanęła do tej walki wraz z nim. Sama zadbała o swój wygląd i kondycję a przy tym zdrowie. Dziś jest nie tyko dzielną, ale i piękną kobietą stojącą w ringu, w którym jej dziecko walczy z nowotworem.  I nagle niektórym jej sukces stanął solą w oku.  Bo "gwiazdorzy", bo "aktorzy", bo choroba Dominika (w ocenie "wiedzących najlepiej") już się nie liczy... 

Zadam więc pytanie: Jak powinna wyglądać onkomama? Jak powinna wyglądać mama dziecka z chorym serduszkiem? A jak powinna wyglądać mama dziecka chorego neurologicznie? Czy nie ma prawa być uczesaną, umalowaną, zadbaną kobietą? Czy ma obowiązek publicznie szaleć ze strach i rozpaczy? Ma nosić kołtun na głowie, a za ubranie ma jej służyć worek pokutny??  Czy jak się uśmiechnie, to trzeba ją ukamienować? Bo się może cieszy z choroby swojego dziecka??!!
Czy osierocony rodzic musi krzyżem leżeć na grobie swojego dziecka, by usatysfakcjonować oczekiwania przeżywania żałoby u innych?? Czy osierocony rodzic nie ma prawa kupić sobie w sklepie ubrania w innym kolorze niż czarny???  
Czy chwile (bo są to tylko chwile) normalności, próby życia jak inni choć przez moment są takim grzechem, żeby osadzać ich kapturowo?
Czy onkorodzica należy unikać? Bo nie daj Boże rak okaże się zaraźliwy?

Ból straty, strach przed śmiercią, lęk o zdrowie dziecka to uczucia dominujące w życiu tych, co to przeżywają lub przeżyli chorobę lub śmierć dziecka. Więc jeśli powodem raniących ich ocen jest zazdrość, to może warto pomyśleć, czy jest czego im zazdrościć. Albo pomyśleć, czy chciałbym/-łabym się z nimi zamienić...

Skąd w nas taka łatwość oceny tych, których najłatwiej zranić? Czy wywołanie łez  u tych, którzy już wypłakali ich morze powoduje coś w rodzaju rozkoszy? 

Jest takie powiedzenie: zanim kogoś ocenisz, sprawdź czy twój język ma połączenie z mózgiem. Kiedy słyszę od onkorodziców takie, jak opisana powyżej historie, natychmiast przychodzi mi ono na myśl...

Wszystkim - i ocenianym i oceniającym  bez zastanowienia, dedykuję:

czwartek, 21 maja 2015

MISTYCY I NARKOMANI, CZYLI JAK SPRZEDAJE SIĘ ZŁUDNĄ NADZIEJĘ...


"Mistycy i narkomani" to tytuł książki autorstwa Wojtka "Tarzana" Michalewskiego. To biograficzna opowieść człowieka, który uległ nałogowi narkomanii. Uwierzył, że w łatwy sposób poprawi swoje życie. Zapłacił za to wysoką cenę... Ale on zrozumiał, że ktoś kiedyś sprzedał mu złudną nadzieję...

Z tytułem tej książki kojarzą mi się tak powszechne w niektórych środowiskach manifesty gloryfikujące "cudowne" terapie zamiast konwencjonalnego, sprawdzonego i w wielu przypadkach skutecznego leczenia nowotworów, których skuteczność działania  potwierdzają specjaliści w dziedzinie leczenia tych strasznych chorób, a przede wszystkim sami zwycięscy Wojownicy.

Od lat w środowisku pacjentów onkologicznych pojawiają się "mistycy".  Głoszą - czasem agresywnie, że mają "cudowny lek na raka". "Lek", który zastępuje z powodzeniem chemio i radioterapię razem z ich tak straszliwymi działaniami ubocznymi... 

W latach 50 - ych pewien ogrodnik z Bydgoszczy opowiadał, że leczy raka prądem... W latach 80 - tych niejaki prof. Tołpa twierdził, ze jego lek na bazie torfu leczy raka... Wszyscy pamiętamy Anatolija Kaszpirowskiego, który z ekranów telewizorów na początku lat 90 - tych hipnotyzował widzów swoim "Adin, dwa, tri, smatrij w maje głazy..." - "leczył" wszystko na ciele i duchu wg reklamy...  W XXI w. jak grzyby po deszczu pojawili się kolejni... Niejaki dr Gerson - róbcie lewatywy z kawy, jedzcie sodę oczyszczoną, popijajcie to wodą źródlaną i koktajlami z warzyw ze wskazanych, ekologicznych plantacji z Meksyku lub Węgier, blendowanymi w specjalnym (cokolwiek to znaczy) blenderze... I suplementy diety działające "zamiast"... Czy kwas askorbinowy (potocznie witamina C) podawana dożylnie zwalcza raka? Nie ma na to dowodów. Lekarze potwierdzają, że ten naturalny antybiotyk wspomaga, wzmacnia organizm pacjenta, ale na Boga - nie działa zamiast cyklostatyków!
Amigdalina tak powszechna np. w pestkach moreli, brzoskwiń, śliwek czy gorzkich migdałach (potocznie nazywana witaminą B17) rozkładana przez organizm produkuje ubocznie cyjanowdór. Nie trzeba być specjalistą, by wiedzieć jak straszliwa to trucizna. Czy wspomaga leczenie raka - zdania fachowców są podzielone.

No i ostatni "konik "głosicieli" cudownych terapii "zamiast" - olej z konopi indyjskich o podwyższonym stężeniu THC. THC to alkaloid pochodzenia roślinnego, który wprowadzony do krwi zapoczątkowuje niekorzystne procesy chemiczne w komórkach nerwowych. Sprzedawcy złudniej nadziei obiecują chorym na raka i ich rodzinom, że ekstrakt z konopi sprzedawany pod nazwą oleju RSO wyleczy z raka ich i ich najbliższych. Najczęściej swoją ofertę kierują do ludzi, przed którymi lekarze rozłożyli ręce. I trafiają na podatny grunt - na ludzi w desperacji. Wykorzystują tę desperację bez mrugnięcia okiem, żądając za miesięczna dawkę środków rzędu 10.000,00 zł. Żadna z fundacji nie zrefakturuje tego "leku", bo nie ma dowodów na jego skuteczność. O zakazie hanlu substancjami tego typu nie wspominając. Owszem - są badania kliniczne nad skutecznością leków na bazie marihuany jako środka na choroby neurologiczne, np. na padaczkę i ich efekty są obiecujące. Ale wciąż nie ma  nawet badań, które miałyby potwierdzić, że RSO leczy raka! A ci, którzy wmawiają to ludziom w desperacji są oszustami i wyłudzaczami najgorszej kategorii!
Nie oceniam tych, którzy takim oszustom uwierzyli. Ba - jestem w stanie ich zrozumieć, bo być może będąc na ich miejscu postąpiłabym tak samo.

Kiedyś na wsiach były "szeptuchy", "zamawiający" choroby, znachorzy, dziś mają nowoczesną nazwę - "bioenergoterapeuta". Są jeszcze reiki - przenikająca wszystkich i wszystko energia, która uzdrawia (sic!!!). O tych, co "otrzymali dar od Boga" i teraz "wykraczają poza granice natury, by leczyć" choroby wszystkie  nie wspomnę. 

Suplementy, diety (np. odkwaszająca), zioła wspomagają terapie konwencjonalne, są stosowane w trakcie terapii konwencjonalnych przy ścisłej współpracy z lekarzami prowadzącymi, ale NIE LECZĄ RAKA!!! Każdy, kto proponuje ich stosowanie w miejsce metod sprawdzonych jest oszustem i nie mam oporów w nazwaniu tym określeniem każdego, kto bezmyślnie lub z premedytacją namawia do ich stosowania "zamiast". 

I odpowiadając na potencjalne próby niewybrednego komentowania powyższego - POKAŻCIE MI 1 (SŁOWNIE: JEDNĄ) OSOBĘ WYLECZONĄ KTÓRĄKOLWIEK Z POWYŻEJ OPISANYCH "CUDOWNYCH" METOD, ŻYJĄCĄ PO 5 LATACH OD POTWIERDZENIA PRZEZ SPECJALISTÓW W DZIEDZINIE ONKOLOGII REMISJI, A PUBLICZNIE POSYPIĘ GŁOWĘ POPIOŁEM I BĘDĘ NAJGŁOŚNIEJ "EWANGELIZOWAĆ" SKUTECZNOŚĆ TYCH "CZARY MARY".

czwartek, 14 maja 2015

NON OMNIS MORIAR...


To już rok, odkąd świat wielu się rozsypał... Tak wielu wierzyło, że wygrasz. Bo przecież tyle przeszłaś. Ale Ty wiedziałaś, że Twój czas tutaj dobiega końca. Przygotowałaś nas na TEN moment. Wtedy tego nie rozumieliśmy. Spokój, który na nas spłynął, gdy TO się stało był znakiem od Ciebie, że już jest dobrze. Twoje prośby przemycane w rozmowach, żeby nie płakać, wspominać Cię z radością i uśmiechem spełniliśmy i spełniać będziemy. Pozostawiłaś w nas tak wiele, tyle dobra przekazałaś w swoim testamencie. Wiem na pewno, że jesteś w niebie, bo piekło przeszłaś na ziemi. Dziękuję Ci za to, że 6 dni po Twoim pożegnaniu tutaj przyszłaś i przekazałaś, że tam gdzie jesteś, jesteś szczęśliwa. Dziękuję Ci, że stanęłaś na mojej drodze i pokazałaś, że o rzeczy ważne trzeba walczyć do końca i mimo wszystko. Dziś jadłam lody "kaktusy" i piłam frutki wieloowocowe. Miałyśmy robić to razem... Nie zdążyłyśmy... Wierzę, że kiedyś znów się spotkamy. I zrobimy wszystko to, co zrobić miałyśmy, a na co zabrakło nam czasu...
Nie umiem się z Tobą pożegnać, zamieszkałaś w moim sercu na zawsze. Rok temu byłaś gotowa, choć nam tak ciężko było powiedzieć "Idź". Dziś jesteś szczęśliwa. Czekaj tam na nas Aniele... Nie pytam Boga dlaczego Cię zabrał, dziękuję Mu, że nam Ciebie dał...

Alicja - mój Anioł 30.08.1997 - 14.05.2014 [*]

wtorek, 12 maja 2015

NIE OCENIAJ KSIĄŻKI PO OKŁADCE... 
ZOSIA - KOLOROWY PTAK...


Chore dziecko, potrzebujące wsparcia i pomocy w wyobrażeniu wielu ludzi nie ma włosów, jest podłączone do tysiąca rurek, aparatów i kabelków, czasem nie ma którejś z kończyn lub oka, czasem potrzebuje przeszczepu szpiku czy wątroby, jest wymęczone chorobą... Tak - to chore dziecko...  Ale co, jeśli dziecko ma włosy, biega po sadzie, wygląda radośnie? Czy to definicja zdrowego dziecka? Czy na pewno? Poznajcie Zosię... Kolorowego ptaka, który pięknie słyszy sercem, choć ono wymaga leczenia... Zosia też walczy o życie. Od jego pierwszych chwil... Ma 7 lat...




31.10.2007 roku był najpiękniejszym dniem w życiu Justyny i Waldka. Po 41 tygodniach czekania wreszcie mogli przytulić swój największy skarb, najwspanialszą, najpiękniejszą dziewczynkę na świecie. Urodziła się zdrowa. 10 punktów Apgar. Czy rodzice oczekujący narodzin wymarzonego, ukochanego dziecka mogą usłyszeć coś piękniejszego?

I nagle w pierwszej dobie swojego życia los rzucił Zosi rękawicę - podejrzenie poważnej wady serca z powodu sinicy centralnej i szmeru nad sercem.. Karetka, Klinika Kardiologii i Nefrologii Dziecięcej Samodzielnego Szpitala Klinicznego im. Karola Jonschera w Poznaniu. Radość rodziców zastąpiły strach i przerażenie...
Liczne badania potwierdziły z złożoną wadę serca: podwójną drogę odpływu jednej z komór, ubytek międzykomorowy, drożny otwór owalny, zwężenie prawego ujścia tętniczego, całkowicie nieprawidłowy spływ żył płucnych, duży niedorozwój lewej komory serca oraz niedorozwój serca z sinica centralną. 
Zośka podniosła tę rękawice. A jej rodzice wraz z nią. Przeszli koszmar operacji, OIOM-u, zapaleń płuc, szans szacowanych na 20 %. Ale się nie poddali. Walczyła Zosia, więc walczyli wspólnie z nią.




Ale zły los uznał, że tę rodzinę spotkał za mały dramat. U Waldka zdiagnozowano nowotwór. Justyny musiała zadbać o obie najbliższe jej osoby walczące o życie. Waldek walczył, ale potwór był silniejszy. Dzień przed tym, jak dołączył do grona Aniołów poprosił Justynę, by walczyła o Zosię za nich oboje. Gdy odchodził, Zosia zmagała się z kolejnym zapaleniem płuc, a jednocześnie zdiagnozowano u niej głuchotę... Miała 3 lata...

Tylko w dniu pogrzebu mama Zosi pozwoliła sobie na upust emocji... 3 - letnia córeczka ocierająca jej łzy tetrową pieluchą postawiła ją do pionu.




I stoi w nim do dziś. Walczy o swoją Księżniczkę ja lwica. Znosi wszystkie upokorzenia, wyzwiska, inwektywy rzucane zarówno w kierunku jej, jak i jej córki. Bo przecież Zosia ma włosy, że przecież nie wygląda na chorą, że mama pokazuje ją radosną, tańczącą wśród drzew w sadzie, że ma ręce i nogi... 


Zosia jest już po jednej operacji u dr. Malca. Przed nią kolejne. Mimo "daru" od losu obie z mamą starają się żyć pełną piersią. Celebrować każdą chwilę. Zosia mimo, że nie słyszy, czuje... Jej serduszko mimo, że chore - kocha... Tak po dziecięcemu... Szczerze... 
Justyna mimo, że nie jest jej łatwo, bo naszemu państwu daleko do "przyjazności" dzieciom niepełnosprawnym i ich rodzicom, walczy o szczęście swojej córeczki. Dla niej i dla Waldka... Problemy zdrowotne Zosi są potęgowane przez problemy egzystencjalne... Naprawdę nie jest łatwo... Ale walczy... By Zosia mogła beztrosko tańczyć w sadzie... Jak kolorowy ptak... Przełyka gorzkie łzy, przełyka podłość ludzką, której już tak wiele doświadczyła. Chowa dumę do kieszeni i walczy. Bo jej córka zasługuje na beztroskę, na szacunek, na pomoc... Tak jak każde inne dziecko... Bo Zosia to Wojownik... Mimo że tego, jak długo i  zaciekle walczy nie widać na pierwszy rzut oka... Oceniając książkę po jej okładce łatwo się pomylić...






czwartek, 7 maja 2015

BEZ TYTUŁU, ALE Z GŁĘBSZYM PRZESŁANIEM



Najbliższy tydzień jest dla mnie szczególnym okresem. Za równo siedem dni upłynie rok, odkąd musiałam pogodzić się z tym, że nie mam wpływu na decyzje Tego co nad nami. Że jeśli kogoś wybrał, ten Ktoś należy do Niego. Rok temu przeszłam trudne chwile, obecnie one wracają powodując zwielokrotnione poczucie braku Kogoś ważnego. Będę wdzięczna każdemu, kto uszanuje moje uczucia w tych dniach. Nie oczekuję wiele, tylko odrobiny człowieczeństwa i szacunku dla tych, co czekają na nas na pewno w niebie. Bo piekło przeszli na ziemi....
SPIN, CZYLI JAK NIE DAĆ SIĘ WYKORZYSTAĆ...


Spin... Pejoratywne określenie socjotechniki... Wg definicji określenie mocno zniekształconego portretu rzeczywistości na czyjąś korzyść w związku z wydarzeniem lub sytuacją, której głównym celem jest uzyskanie subiektywnie najlepszego rezultatu. Od klasycznego public relation, które opiera się głównie na kreatywnym przedstawianiu faktów technika "spin" różni się pełną obłudy, zdradliwą oraz wysoce manipulatywną taktyką pozbawiającą ludzi zdroworozsądkowego myślenia. 

Niestety, te praktyki są coraz śmielej wprowadzane w sferę pomagania. I powodują, że wszyscy napotykamy świadomie lub nie coraz więcej tych, których głównym celem proszenia o pomoc jest przykryta chwytającymi za nasze serca hasłami i uzasadnieniami chęć osiągnięcia wymiernego zysku i wyśmianie nas za naiwność i frajerstwo... 

Moje 3,5 roczne istnienie w sferze pomagania pozwoliły mi na wiele doświadczeń.. Pozytywnych i nie...

Każdego dnia każdy z nas konfrontuje się z prośbami o pomoc. Pod sklepem prosi nas o 3 złote lokalny alkoholik.  W drodze do pracy napotykamy obcokrajowców z harmoniami w środkach komunikacji miejskiej. Otwierając komputer widzimy tysiące apeli o wsparcie i pomoc. Słyszymy je w radio, widzimy w TV. Większość z nas ma wysoce rozwiniętą empatię, bardzo dużo wrażliwości i dobre serca. I jest szczerym w tym , co robi...

Z doświadczenia własnego wiem, co czuje osoba z diagnozą potencjalnie śmiertelnej choroby. Każdy kto ma dziecko i rozumie, że to największy majątek, jakim obdarza nas los otwiera się na apele o pomoc innym dzieciom i ich najbliższym całym sobą. W każdym dziecku walczącym z losem na oddziale onkologicznym czy na zajęciach rehabilitacyjnych widzi  się własne i zadaje się samemu  sobie pytanie "A gdybym to ja był na miejscu tego rodzica?". I zaczynamy działać... Bo nikomu, kto ma poczucie przyzwoitości, szanuje uczciwość i żyje wg ściśle określonych norm społecznych nie przychodzi do głowy, że apelujący o pomoc mogą stosować socjotechnikę... To wyższa forma manipulacji.


Czasem zaczyna się niewinnie i prawdziwie. Jest choroba, jest potrzeba, jest apel. Im bardziej chwyta za serce, tym więcej osób dołącza do pomagania. Wpłaca pieniądze, zachęca do tego innych. Jest konto fundacyjne, oficjalne informacje, więc dlaczego nie wierzyć? Dlaczego nie pomóc? Nagle pojawia się komunikat, że fundacja nie jest uczciwa... Pojawiają się emisariusze tych twierdzeń... Są jak nakręceni... Rachują, kalkulują, podsycają negatywne emocje... Większość uczestników wydarzeń nie weryfikuje podawanych faktów. Jeśli nawet ktoś odważy się powiedzieć, że chyba nie do końca jest prawdą to, co się głosi z ogromnym zaangażowaniem zostaje palony na przysłowiowym stosie. Emocje rosną. I tu z reguły pojawia się wybawienie - jest nim np. prywatne konto zainteresowanych kontynuacją wpłat na cel, bo ten jest głoszony nadal. I argumenty, które przekonują, ze to jedynie słuszna prawda. Bo nie ma prowizji, bo nie ma wymogów, bo przecież beneficjent nie przehula środków, skoro choruje sam lub choroba dotyka jego najbliższego. Ale za prośbę o potwierdzenie potrzeby dokumentem, a tym bardziej wydatkowania środków na podstawie dokumenty można  trafić na szafot.  Choć opisane powyżej zjawisko to naprawdę wierzchołek góry lodowej

Znam osobiście przypadek, który na potrzeby "marketingowe" jest gotów na wiele. Portale onkologiczne ma w małym palcu, stylizacja "po chemii" nie jest problemem (dobra maszynka do golenia czyni cuda), nie ma oporów na wstawianie dokumentów. Ale okazało się kilkukrotnie, że jednak ktoś je analizuje. I w odpowiedzi na konkretnie stawiane pytania o szczegóły dostaje łatkę potwora, który nęka biednego "chorego". 

Dzieci. Któż z nas nie kocha dzieci? Kto przejdzie obojętnie obok apelu, że dziecko potrzebuje wsparcia w leczeniu,  nie ma co jeść, nie ma w co się ubrać, nie może pojechać na wycieczkę szkolną? Większość z tych próśb obrazuje rzeczywistość. I należy na nie reagować. Bo radość dziecka jest najsłodszym miodem lejącym się na serca. I reagujcie na te prośby - dzielmy się dobrem z każdym, kto tego dobra szczerze potrzebuje i szczerze uśmiechnie się po jego otrzymaniu.
Ale niestety niejednokrotnie już widziałam sytuacje, w których opiekunowie dzieci personifikujących apele o pomoc traktują je jako narzędzia do osiągnięcia korzyści tylko i wyłącznie dla własnych pożytków.  Mają swoich socjotechników, którzy tworzą przekłamana rzeczywistość, podważają każdą sprzeczną opinię w mniej lub bardziej wybrednych słowach. Często są to osoby, które w swych szafach trzymają po kilka trupów.

I najmniejszym problemem jest to, że niektórzy przyjmują te sytuacje bezkrytycznie. Najgorsze w tym jest to, że często wykorzystuje się osoby, które same mają niewiele, same borykają się z problemami egzystencjonalymi, same walczą z chorobą swoją lub najbliższego, oddają ostanie pieniądze, bo wyznaje zasadę, że inni maja jeszcze gorzej. Ufają, a tę ufność w tak obrzydliwy sposób się wykorzystuje nie patrząc na tego, który dzieli się często kosztem własnych potrzeb...  

Już kilka razy usłyszałam od rodziców chorych - naprawdę chorych i potrzebujących wsparcia - dzieci, że boją się poprosić o pomoc, bo tylu ludzi naciąga innych kosztem ich dobroci na "raka", "chore dziecko", "brak pracy"...

Tym, którzy nie mają skrupułów, przyzwoitości, którzy zapominają, że uczciwość popłaca (nawet prosząc o pomoc w realizacji prywatnych potrzeb), szczególnie stosującym spin dedykuję poniższe:



wtorek, 5 maja 2015

BÓG, HONOR(ARIUM), OJCZYZNA. O UPADKU WARTOŚCI...

W lipcu 2014 roku po 81 latach zmieniono teść ustawy o zbiórkach publicznych. Ustawodawca, chcąc ułatwić życie darczyńcom i potrzebującym oraz zrzeszających ich organizacji dostosował regulację prawną tej sfery do postępu cywilizacyjnego. Nie przewidział jednego... Że otworzy szeroko furtkę różnej maści naciągaczom, oszustom i cwaniakom, dla których wykorzystać dobroć ludzką jest proste jak splunięcie...Wprowadzone zmiany zniosły obowiązek pozyskiwania stosownych zezwoleń na zbiórki publiczne, których ważność była określona ścisłymi ramami czasowymi. To faktycznie ułatwia działalność uczciwym fundacjom i stowarzyszeniom. Ale nie zniosła obowiązku zgłoszenia zbiórek, a następnie ich publicznego rozliczenia.... Ale o tym ci, których zamiary nie są uczciwe tej części ustawy już nie czytają... Ustawodawca zabił zmianami etykę pomagania..

W ostatnich dniach znów stałam się "języczkiem uwagi" skarłowaciałych moralnie osób, którym tłumaczenie znaczenia słowa "uczciwość" ma taki sam sens, jak jedzenie zupy widelcem. Określenia "przyzwoitość", "szacunek wobec innych" są dla tak wielu pustymi dźwiękami. A zachowania nazywane "wartościami" nie istnieją... Bo są nieopłacalne...Za regularną pomoc realizowaną przez kilka miesięcy od obdarowanego można usłyszeć znane mojemu pokoleniu słowa dubllingującego Misa Uszatka Mieczysława Czechowicza: "a teraz kochane dzieci pocałujcie misia w d...". Mało tego - karły moralne będą głośno klaskać w łapki w szale radości.

Kiedyś pisałam o oszustach, oszołomach, hejterach, nieistniejących fundacjach - te słowa zadziałały jak przysłowiowe uderzenie w stół... 

Ludzie przyzwoici wymierają. Uczciwość jest oznaką buntu. Wielbi się cwaniactwo, chamstwo, kłamstwo i oszustwo...  Do tego stopnia, że zainteresowani trwaniem w nich są gotowi tworzyć własną rzeczywistość i tak długo wmawiać innym, że to jest ta jedyna, aż sami w to uwierzą. Zajadłość ociera się o fanatyzm. Nienawiść zalewa oczy bielmem, wyłącza myślenie, pozbawia hamulców... Chęć zysku odbiera zdolność logicznego myślenia... Zachowania moralne i etyczne dla coraz szerszego grona są passe...

Erystyka - wspaniała dziedzina nauki... Brak podstawowych elementów. Ale czy to wina szkół? Czy tylko starożytni umieli szanować adwersarza? Siłę argumentu zastępuje argument siły... Prymitywne zachowania - nie wiem czy świadczą bardziej o niskim intelekcie czy są nerwową reakcją mającą na celu leczenie kompleksów... A może to po prostu podłość...

  Rozwój cywilizacyjny pozwala agresorom na złudne poczucie bezkarności... Czasem nie wierzę, że można tak bardzo nienawidzić kogoś, komu nigdy nie spojrzało się w oczy... Zastanawiam się, czy ludzie takimi się rodzą, czy gdzieś nauki pobierają... Coraz więcej ludzi charakteryzuje brak szacunku dla cudzej wrażliwości...

I śmieszno, i straszno...

Wczoraj pożegnaliśmy tutaj jednego z ostatnich przyzwoitych i uczciwych... Jego słowa dedykuję wszystkim. Dla jednych są oczywiste, w innych pewnie znów wywołają agresję...

"Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto. Warto być przyzwoitym" W. Bartoszewski [*]